niedziela, 18 października 2015

22. Przygotowanie do wyprawy


W lesie niosły się śpiewy dwóch podobnych do siebie chłopaków:

- Jedziemy na jagody, na jagody, a nasze czarne serca, czarne ser….

- Jak usłyszę jeszcze słowo tej piosenki, to przez miesiąc się nie pozbieracie! – krzyknęła zdenerwowana Kasumi na bliźniaków, którzy już od ponad półgodziny zadręczali ją piosenką o jagodach i ich sercach. Szli właśnie przez las, rządkiem, jedno za drugim. Choć raczej Yoh i Hao szli w rządku za siostrą, która zaczynała mieć ich już dość. Zachowywali się jak pierwszoklasiści, którzy jadą na swoją pierwszą wycieczkę. W końcu wyszli z lasu na niewielką polankę w środku rozległego lasu niedaleko Tokio. Zaczęła rozdzielać im prace, a sama odpoczęła pod drzewem. W końcu prowadzenie tych dwóch było bardzo wyczerpującym zajęciem. Oparła się o korę dębu i spojrzała przez zieloną, przerzedzoną koronę na błękitne, acz zachmurzone niebo. Już po nie długiej chwili, chłopcy oznajmili o rozłożeniu dwóch średniej wielkości namiotów, przynieśli kamienie i patyki na ognisko, oraz masę innych rzeczy. Kasumi, wspaniałomyślnie, dała im wreszcie coś do jedzenia. Rzucili się na nie tak, jakby od rana nic w ustach nie mieli. Bo tak było. Dziewczyna obudziła ich o szóstej, zmusiła do pomocy przy pakowaniu jej rzeczy, zaciągnęła do sklepu dla szamanów oraz supermarketu  po zapasy i wszelakie przyprawy. Potem wstąpili jeszcze do kwiaciarni i o 10:00 mogli wyruszyć na wyprawę w głąb lasu. Teraz, pięć godzin później, byli wreszcie na miejscu. Po zjedzeniu, skupili się na powierzonych im zadaniach. Kasumi i Yoh szatkowali rośliny, a Hao przynosił z pobliskiej rzeki wodę i ją podgrzewał. Nim zapadła noc, mieli już 100 litrów przegotowanej wody, kilkanaście dziwnych specyfików (jak na przykład roztarte płatki tulipana z oregano, albo owoce borówki amerykańskiej zmieszane ze zmielonymi pestkami truskawek oraz liśćmi laurowymi ) Kilka z nich zostawili „na gazie” i zaczęli się przygotowywać do wyjścia w las. Dziewczyna podeszła do swojej torby aby wyjąć latarkę, ale kiedy ją zobaczyła, co innego rzuciło jej się w oczy.

- No cześć, jak tam zdrówko? – zapytała Ann wychodząc z torby. Jako, że torba była postawiona na dość wysokim pieńku, spadła na głowę. Po chwili Leo, który również ukrywał się w torbie, wyskoczył z niej jak jakiś ninja. Odwrócił się, podniósł ręką, przechylił głowę i przywitał się:

- No cześć! Kto by się spodziewał, że się spotkamy i to na takim odludziu. He he… - zaśmiał się nerwowo. Widział doskonale, że dziewczyna jest zła. Wkurzona. Z rządzą mordu w oczach. Ale szybko uspokoiła się i przesłodzonym głosem, cedząc słowa przez zaciśnięte wargi, zapewniła go, że nic się nie stało. Potem spojrzała na braci i zorientowała się, że nie rozumieją sytuacji.

- J-jak oni…ta torba… to dlatego była taka ciężka? – wyjąkał z siebie Yoh  zdezorientowany.

- Teleportacja. Ale cóż, skoro już się tu przenieśli, to można to bardzo miło wykorzystać. Ich, oczywiście. – uśmiechnęła się złowrogo i przymrużyła oczy – zamiast jednej grupy poszukiwawczej, będą dwie. Chyba, że jeszcze kogoś macie w tej torbie… - w tym momencie torba z pieńka spadła, a Kashia wypadła. Prosto na właśnie podnoszącą się Ann. Czarnowłosa znowu upadła, tym razem przygnieciona torba raz blondynką, która zgrabnie wyturlała się z bagażu. Załamana Kasumi potarła dłonią skroń i westchnęła. Po chwili jednak odezwała się z pewną nadzieją.

- Cóż, jest nas przynajmniej odpowiednia ilość, wyruszymy w trzech dwuosobowych drużynach. Jeżeli któraś z drużyn znajdzie kwiat paproci, woła pozostałe. Problem jest jednak z tym, że mamy tylko dwie osoby mogące czytać i nadawać myśli… Cóż, jakoś się to wymyśli. Na razie, losujemy kto z kim będzie! – zawołała i poszła po czapkę i karteczki. Nadszedł moment prawdy. Bliźniacy szeptem błagali o bycie razem w grupie, Ann myślała tylko o tym, by nie być z Leo, a ten z pokerface’em stał z skrzyżowanymi rękami nie myśląc o tym. W końcu Kasumi wydała werdykt. Był on jasny i prosty.

Yoh i Hao                  Kasumi i Leo              Kashia  i Ann

W tych grupach mieli szukać zaginionego i mistycznego kwiatu paproci. Grupa której się uda, nie musi sprzątać po obiedzie.

- Halo? Cześć Anno, to ja Yoh! Jak słyszysz, wszystko ze mną dobrze…

- Tak słyszę cię. Jak-

- Yoh, zostaw ten alkoho-

- Cicho! Co mówiłaś?

- Nic, co tam się dziej-

- Yoh, gdzie ci położyć twoją porcję ziel-

- Cicho, zostaw mnie! Co mówiłaś Anno-

połączenie zostało przerwane

Anna spojrzała się na telefon zdumiona. Potrząsnęła głową i poszła się położyć.

-Boże, Ann, co to miało być?! – krzyknął Yoh. Był zły, ponieważ szczerze bał się reakcji Anny na ten jakże dziwny telefon. Przestał się jednak zamartwiać i uznał, że co będzie to będzie. Poza tym, jego siostra dawała właśnie ostrą reprymendę swojej podwładnej. Podszedł więc do brata i oparł głowę o jego plecy. Ten, nieco przestraszony, drgnął, ale nie odsunął się. To nie tak, że czuł się z tym niekomfortowo. Raczej nie bardzo wiedział, co ma zrobić w takiej innej niż zazwyczaj sytuacji. Nieco nie pewnie poklepał brata po głowie i uśmiechnął się. Ten zrobił to samo. Temu wszystkiemu spod drzewa przyglądał się Leo. Pokręcił głową i dalej się w nich wpatrywał. W tym momencie Hao odskoczył jak oparzony od brata i spojrzał z wyrzutem na blondyna.

- Serio? Musisz sobie takie rzeczy myśleć? – Chłopak lekko przestraszony cofnął się jeszcze bardziej w cień i wymruczał ciche ‘’przepraszam’’. Yoh w tym czasie spojrzał się pytająco na brata.

- Yoh, według tego tam, gdybyśmy byli bohaterami anime, na pewno wymyślono by jakiegoś yaoica z nami w roli głównej! – odpowiedział na nieme pytanie.

- Ej, ja tylko stwierdzam fakt, że jest to możliwe. To są ludzie. W ich chorych umysłach mogę się zaraz na ciebie rzucić i rozszarpać gardło! Jest możliwość, że my, nawet teraz,  występujemy w jakimś fanfiction! – próbował się usprawiedliwić.

- Ale on ma rację, Hao. No, może poza tym ostatnim, to już w ogóle przesada, ale reszta jest w sumie prawdą. Są tacy straszni ludzie, którzy potrafią zrobić wiele złych rzeczy za pomocą samej siły umysłu i Internetu. – pokiwał ze zrozumieniem krótkowłosy Asakura. Hao oddalił się od nich mrucząc pod nosem:

- I jeden i drugi, jakiś nawiedzony. – szedł kręcąc głową.

-A właśnie Yoh! Gdzie jest twój Duch Stróż? Przecież na taką niebezpieczna wyprawę musiałeś go zabrać ze sobą, prawda? – zapytał Leo towarzysza.

- Amidamaru? Tutaj – pokazał mu nagrobek i wyjaśnił, dlaczego nie może go z niego wypuścić. Dodał też, że w razie czego użyje go, ale i tak będzie się starał, aby nie zobaczył Hao. Martwił się, że Amidamaru martwi się o niego. Cóż, miał nadzieję, że już niedługo nie będzie musiał przed nikim ukrywać swojego brata. I siostry w sumie też. Podszedł razem z Leo do brązowowłosej szamanki, która rozdała wszystkim potrzebne przedmioty i rysopisy rośliny. Kwiat paproci zakwita tylko podczas pełni, jest składnikiem wielu mikstur. Niestety, swoje magiczne zdolności spełniania życzeń ukazuje tylko podczas przesilenia letniego, o północy i dodatkowo z księżycem w pełni. Zdarza się to dość rzadko, ale i bez możliwości spełniania życzeń jest użyteczny. Chociażby w sytuacji, kiedy jakiś członek wrogiej organizacji zetnie ci włosy. Albo głowę.

- Ruszajmy! Jeżeli któraś z was – tu Kasumi wskazała na grupę nr 3 – znajdzie kwiat, to niech woła mnie głośno w głowie. – Kashia i Ann przytaknęły i wszyscy rozeszli się do lasu.

***

-Hao, ratuj! – krzyknął Yoh na widok krwiożerczej ćmy. Jego brat patrzył na niego z rozbawieniem, kiedy uciekał w kółko za niegroźnym owadem. Nagle obje znieruchomieli, kiedy usłyszeli głośne, donośne stąpnięcie. Spojrzeli na siebie i przełknęli głośno ślinę. Rozległ się krzyk.

 

Udało się! Od zeszłej soboty to piszę =.= Ale oto przybyło i jest; nowy rozdział. Kolejny powinien być względnie niedługo, ale nie wiem kiedy. Cóż, trzeba mieć nadzieję!

wtorek, 11 sierpnia 2015

21. To był dziwny sen.


- Haaoo~~! Aaa! – zawołał krótkowłosy szaman w pomarańczowych słuchawkach. Biedak, wybiegając z lasu, przewrócił się o śpiącego brata, tym samym wybudzając go z dziwnego snu. Starszy z bliźniaków, obudzony wrzaskami brata, otworzył oczy i go zrzucił. Pocierając rozespane oczy, zaczął mu opowiadać swój jakże ekscytujący sen. Oboje stwierdzili, że był on nazbyt realistyczny. Kasumi na polankę weszła akurat w momencie, kiedy Hao wrzeszczał na najmłodszego z rodzeństwa, bo przez niego nie poznał dalszej części snu. Kochana siostra walnęła go w głowę i niegrzecznie przeczytała ich myśli, aby mieć pojęcie o chodzi. Zaraz zaczęła ich przepraszać:

- Ooo… Sorki. Trochę się przeziębiłam – w tym momencie pociągnęła przekonująco nosem – Jak łapię przeziębienie to nie kontroluje trochę tachionów i potem wszystkim się śnią równoległe wymiary. Nie ma się czym przejmować. Jak wyzdrowieję, to wszystko wróci do normy, chyba, że widziałeś samego siebie… - spojrzała na coraz bledsze miny braci – Ooo… Emm… Masz problem. – pocieszająco położyła rękę na ramieniu Hao. – Od czasu do czasu będzie ci się śnić fragment historii dopóki… Emm… Nie umrzesz. – Widząc przerażenie na twarzy brata, dodała szybko – Nie ty, tylko ten ty co jest tam! Nie przejmuj się, z twoim szczęściem to będzie w miarę szybko! – próbowała podnieść go na duchu. Nie udało się jej.

- Dzięki, wiesz? – poszkodowany popłakiwał na ramieniu Yoh, który pocieszająco klepał go po ramieniu. Patrzył on też złym wzrokiem na siostrę. Spróbowała więc udobruchać jakoś braci.

***

- JAK TO GO ZGUBILIŚCIE?!?!? – wrzasnęła na chłopaków Anna. Załamana usiadła na fotelu i potarła skroń dłonią. Właśnie o tym, jak to jej narzeczony podczas biegu nagle zniknął. Cóż, biegł na końcu pochodu, więc nie wiadomo kiedy zniknął. Po tym jak uciekł w zeszłym tygodniu, Anna zaczęła go bardzo pilnować. Było to związane nie tylko z karą, ale i z troską, albowiem dzwoniła do niej matka Yoh, która, w największej tajemnicy, powiedziała jej czego się dowiedzieli o Zeku. Blondynka bała się, że jej pseudo-przyszły szwagier będzie się chciał na nim zemścić.  Dlatego też kazała im biegać w pełnym wyposażeniu, tłumacząc, że w ten sposób lepiej przygotują się do walki. Z tego powodu, zawsze kiedy nie wiedział gdzie i z kim jest Yoh, martwiła się strasznie.  Tym bardziej, że Yoh zostawił swojego Ducha Stróża. Amidamaru przejmował się całą sytuacją nie mniej niż Anna i aktualnie rozpaczał w kącie. Nagle, ni stąd ni zowąd, otworzyły się drzwi i weszła przez nie zacieniona postać…
***
Kiedy Hao zdążył się już pogodzić z sytuacją, a Kasumi dwukrotnie wygrać z braćmi w Makao, coś się jej przypomniało.
- Właśnie! Jutro w nocy jest pełnia! – zawołała podekscytowana i aż wstała. Hao nie podzielał jej entuzjazmu, ponieważ opierający się o drzewo szaman znowu przegrywał w karciankę.
- I co z tego? Lecisz na Sabat Czarownic? – zapytał z wrednym uśmieszkiem.
- Nie, ale jakiś niegdyś długowłosy szaman prosił mnie abym mu włosy przedłużyła. Chyba, że już nie chce… - na te słowa Hao od razu się rozbudził, wstał jak oparzony i wpatrywał się w tą cudotwórczynie, którą na szczęście miał za siostrę.
- Możemy Ci jakoś pomóc? – zapytał Yoh, również wstają i otrzepując spodnie.
***
Mhroczna postać wyszła z cienia i Yohowym głosem zawolała:
- Cześć! – wszyscy w pokoju zastygli. Za Yoh, który był właścicielem swojego głosu, weszły dwa nie pozorne koty. Wyglądały jak, o zgrozo!, koty, ale wtajemniczeni wiedzieli, że wyglądają nader podobnie do rodzeństwa właściciela Yohowego głosu. Cóż, o ile Kasumi-kot zachowywał się jak… kot, to Hao-kot patrzył się po całym mieszaniu i myślał: „Czyli to tutaj mieszka Yoh… Naprawdę wielka ta chata!”. Jednak, po ostrzegawczym spojrzeniu siostry-kota, przestał myśleć. Yoh przez ten czas zdążył wytłumaczyć gdzie był, powiedzieć co chce zrobić i zostać skrzyczany za swoje nieodpowiedzialne zachowanie. Koniec końców, pozwolono mu iść, ale miał zabrać ze sobą Amidamaru oraz co jakiś czas się meldować przez telefon. Po uzyskaniu zgody szybko pobiegł na górę się spakować, a dwa koty jak cienie ruszyły za nim. Szybko spakował potrzebne rzeczy i zbiegł z powrotem, tym razem biorąc ze sobą nagrobek na ducha. Wybiegł przez drzwi, w ostatniej chwili powstrzymał się przed trzaśnięciem i dopiero po przepuszczeniu kociego rodzeństwa delikatnie zamknął drzwi. Grupa szamanów, która została w środku patrzyła jeszczechwilę ze zdziwieniem na drzwi i powoli zaczęła wracać do swoich zajęć. Tylko Anna szepnęła cicho
- Czy tamten kot… pomyślał? – a potem poszła powiedzieć Ryo, żeby zrobił jej herbatę.




Tak patrzę na ten rozdział i jak na taką przerwę jest zadziwiająco krótki ;-; W ogóle nie miałam pomysłu, ale od następnego powinno być trochę więcej akcji...

piątek, 1 maja 2015

My = ja


- Yoh, wstawaj! Wstawaj! No wstawaj, że! Ech… No dobra… Pobudka, ty leniwy leniu, wstawaj albo czeka cię maraton przez pustynię i dieta sałatkowa!!! – wrzasnęła Anna do narzeczonego, który odsypiał sobie ostatnią, pełną wrażeń noc. Podziałało. Chłopak, przerażony perspektywą biegu w gorącu oraz, o zgrozo, zakazie jedzenia cheeseburgerów, natychmiast wstał. Po niedługiej chwili, cała grupa wyruszyła w dalszą drogę. W pewnym momencie, Ryo wpadł na genialny plan i, po skonsultowaniu się z Anną, użył kontroli ducha: Wielki Kciuk. Już po chwili witali się z Billi, który wydawał się zdziwiony powiększeniem grupy. Klepnął Ryo po ramieniu.
- Ale wam dziewczyn przybyło! Brawo mój przyjacielu! – widać, miał dobre intencje względem kumpla, nie przewidział jednak, że ten się rozpłacze. Były ku temu dwa powody. Pierwszy: nadal nie znalazł sobie dziewczyny. Drugi: bał się Anny, która prawie zabiła go wzrokiem i emanowała złowieszczo-zabójczą aurą, tak, że aż wszyscy się od niej o dwa kroki odsunęli. Nie zrobili tak tylko Yoh, Morty, Len i dziewczyny, dlatego nie musieli oni biec za samochodem. Pozostałe osoby usiadły sobie w i na samochodzie. Chłopaki zaczęli sobie żartować, a raczej żartować z tych, co biegną za samochodem. Nagle, oprócz śmiechu Morty’ego, dziewczyn, duchów i cichego uśmiechu Lena, usłyszał jeszcze jeden, inny. Umilkł i rozejrzał się w około. Śmiech umilkł. Karzełek spojrzał na niego ze zdziwieniem. Yoh jednak zaśmiał się razem z innymi z ciętej riposty Lena i młodzieniec stracił zainteresowanie dziwnym zachowaniem kolegi. Yoh jednak nie mógł zapomnieć o tym wesołym i radosnym śmiechu, który brzmiał, jakby od dawna nikt go nie używał. Zaczął się zastanawiać, kto mógł wydać z siebie tan dźwięk. Duch? A może to było przesłyszenie? A może… Czyżby był to Zake…?
„Sorry za sytuację” usłyszał w swojej głowie. Rozszerzył oczy ze zdziwienia. „Dobra, serio już ci wyłażę z głowy, no!” w tym momencie Yoh uznał, że ma halucynacje i uznał, że zaśnie sobie. Nie było mu jednak dane drzemać zbyt długo, ponieważ po chwili obudziło go ostre hamowanie. Okazało się, że był to przemarsz owiec na drodze. Szamani podziękowali więc mężczyźnie, który ich podwiózł i ruszyli dalej pieszo. Najbardziej nie zadowoleni byli ci, którzy przez jak że długi okres czasu biegli, zamiast siedzieć sobie wygodnie. Szli sobie całkiem szybko. Yoh już więcej nie miał wrażenia, że ktoś w jego głowie gada. Jedynymi urozmaiceniami wśród jałowej pustyni, były tylko co dziwniejsze i mniej śmieszne żarty nie-komika. Nie wiadomym, dlaczego nadal próbował rozmieszać gawędź, skoro zawsze kończyło się to tym, że Horo i Len gonili go z chęcią mordu. Mimo to nie poddawał się. W pewnym momencie, usłyszeli wycie jakiegoś zwierzęcia w oddali. Choco natychmiast to podchwycił i zawołał:
- Ej, a co jeżeli to Chupacabra? Całe szczęście, że nie jesteśmy kozami! – zawołał przebrany za kozę. To, skąd wziął kostium i pomysł, na zawsze zostanie tajemnicą, również dla narratora. (a pani od Polskiego mówiła, że narrator trzecioosobowy wie wszystko ._.) Po mocnym dostaniu w głowę od Lena, uspokoił się na chwilę. W tym czasie, Tamara podeszła do Morty’ego.
- Um, ano… Przepraszam, wiesz może co to jest ta Chupacabra? – spytała nieśmiało.
- Jasne. To taki potwór porywający kozy w Ameryce Południowej. Zaraz powiem ci więcej. – dodał, wyjmując laptopa z plecaka.
- Ej, zaraz! – Trey przerwał duszenie żartownisia – przecież twój komputer się zepsuł!
- Co? A, jak byliście w tym dziwnym wymiarze, to mi naprawił. – odpowiedział spokojnie, surfując po Internecie. Po chwili, dał przerażonej dziewczynie do przeczytania cały artykuł. Zarumieniona podziękowała mu. Kiedy słońce zaczynało chować się za horyzontem, na skraju pola widzenia zobaczyli miasto. Ponownie, Ryo użył kontroli ducha i użył Wielkiej Kontroli Ducha, która, jak wiadomo, ma kółka. Dzięki niej, szybko dotarli do miasta. Zakwaterowali się w hotelu i bezproblemowo poszli spać.
***
-Ech… Dlaczego akurat w mieście! Przecież mogli gdziekolwiek indziej! –wołał Hao, chodząc po obozie. Lunchist tylko przewracał oczami. W końcu, wypowiedział się.
- Nie ostrożnym byłby kręcić się tak blisko i często dookoła twojego brata, mistrzu. Te nędzne Wyrzutki, mogą zacząć coś podejrzewać! A wtedy, Yoh może byś w niebezpieczeństwie! – próbował przemówić do tej uczuciowej strony swojego mistrza, której, wbrew pozorom, miał więcej niż tej zimnej i nieczułej. Przekonał go. Za pomocą teleportacji, przeniósł ich aż 30 kilometrów dalej, aby nikt niczego nie podejrzewał. Miał tylko nadzieję, że brat nie będzie miał mu za złe czytanie jego myśli i sprawienie, że jego kolega uznał go za idiotę.
***
Po kilku dniach, doszli do dość dużego miasta, w którym byli prawie sami szamani. Yoh był dość mocno zaniepokojony brakiem bliźniaka, dopóki nie zobaczył Opacho biegnącej ku mu.
- Mistrzu Yoh! Mistrz Hao wysłał tu Opacho, żeby przekazać ci wiadomość! Mistrz ma przyjść na zachodnią część miasta, bo tam są niedobrzy ludzie, którzy po tym jak Mistrz z nimi porozmawia, będą się bić z Mistrza przyjaciółmi! Szybko! Niech Mistrz biegnie za Opacho! – zawołała i pobiegła na zachód. Po chwili, spotkał resztę swojej grupy, którzy nie zdziwili się obecnością Opacho, bo ta zniknęła. Wbiegli na ulicę, na której odgrywały się dramatyczne sceny. Walczyli z Drużyną Lodu i następnego dnia całkiem wygrali. Zostali jeszcze trzy dni w mieście, a potem wyruszyli w dalszą drogę. Yoh przez cały ten czas nie widział swojego brata.

czwartek, 30 kwietnia 2015

My =


Ogień otaczał go ze wszystkich stron. Powinno być mu gorąco. Powinno, ale nie było. Było mu tylko… ciepło, ale nie bez przesady. Po prostu tak jak zwykle na pustyni. Nagle, z płomieni wyłoniła się twarz. Rozejrzała się na boki, zauważyła chłopaka i mrugnęła. Po chwili wyszła z ognia wraz  z resztą ciała.

- Myślałem, że trochę później przyjdziesz do mnie dołączyć – mruknął Zake sam do siebie. Po chwili, dodał nieco głośniej do Yoh, tak, aby ten go usłyszał:

- Witaj braciszku. Czyżbyś pragnął dołączyć do mnie? – zapytał z nadzieją na odpowiedź przeczącą.

- Eee… Nie. Niestety. Bywa. – powiedział ze zdenerwowaniem Yoh. Zestresowany, przejechał dłonią po karku. Zake odetchnął z ulgą i z uśmiechem powiedział:

- Całe szczęście, nie widziałbym co wtedy powiedzieć~! – szybko jednak poprawił się:

- To znaczy, jeszcze do mnie dołączysz mój bracie! Razem zawładniemy światem, bądź siłą wyrwę ci z ciała twoją duszę.  Eto… W sumie, dlaczegoś mnie wołał? – dodał po chwili z trochę głupią miną. Mimo to, jego mina nie była głupsza od miny Yoh, ponieważ trudno o głupszą minę niż mina Yoh. Patrzył z rozdziawioną buzią na brata, który próbował wybuchnąć śmiechem, za to zachować poważny wygląd. Kłopotliwe milczenie przerwał łomot, jak gdyby coś spadło ze skały. Okazało się, że tym „czymś” była Opacho, która poszukiwała swojego mistrza. Yoh jednak nie wiedział kto to, co to, jak i gdzie, więc odruchowo wyciągnął miecz z futerału. Przestraszył tym dziewczynkę, która z przerażeniem podbiegła do Zeka i przytuliła się do niego. Ten zasłonił ją przed „złym panem” i spojrzał z wyrzutem na szamana.

- Dziecko mi straszysz! – zawołał i dodał – Przeproś!

 Yoh zaczął więc przepraszać małą murzynkę na kolanach, choć nie bardzo wiedział dlaczego. Kiedy ta mu wybaczyła, usiadł. Wtedy, ona podeszła, walnęła go dłonią po głowie i powiedziała:

- Wyglądasz jak mistrz Hao, ale jesteś od niego brzydszy! – zawołała. Yoh, zawstydzony, odwrócił głowę. Zrobił to też, aby nie widzieć śmiejącej się twarzy Zeka. Nie wiedział co się dzieje. Nigdy nie widział przodka tak wesołego, ale nie wiele razy go widział. Czyżby miał jakąś inną stronę, którą pokazuje tylko przy swoich uczniach? Yoh popatrzył na niego. Tłumaczył właśnie Opacho, dlaczego nie powinna była wychodzić z obozu  oraz czemu dostanie szlaban. Obrażone i smutne dziecko podeszło do skały i poszło spać. Chłopak w pelerynce spojrzał na nią spokojnie i odwrócił się do brata. Ten zaś wyszeptał, tak, że ten ledwie go usłyszał:

- Wiesz, ja… Chciałem podziękować i przeprosić. Za WTEDY. I… chciałem ci to dać –  podszedł, wręczył mu kopertę i szybko się oddalił. Starszy szybko ją otworzył. Gdy zobaczył co jest w środku, źrenice jego rozszerzyły się ze zdziwienia, a na twarzy pojawił się uśmiech. Schował kopertę do kieszenie i znów zwrócił wzrok na nieszczęsnego, zakłopotanego i zawstydzonego brata.

- I…? Coś jeszcze masz mi do powiedzenia…? – uśmiechał się enigmatycznie – Nie ważne co powiesz, ja wiem, że jest coś co chcesz mi powiedzieć. Reishi. – z zagadkowego, jego uśmiech zmienił się na okrutny. Yoh jeszcze bardziej się za czerwienił. Uciekł wzrokiem w bok i wstał.

- Nie mam ci nic do powiedzenia, naprawdę! – nie rozumiał, dlaczego Zake tak smutno się uśmiechnął, jakby chciał usłyszeć te słowa z jego ust. Owszem,  usłyszał już jego myśli, przez co mniej więcej rozumie jego sytuacja, jednak chce, aby ktoś oprócz niego poczuł się niekomfortowo. – Sadysta- mruknął jeszcze, odwrócił się i zaczął odchodzić. Bardzo chciał z nim porozmawiać, poznać go, zrozumieć. Powiedzieć kilka słów podziękowań. Zapytać się. Pomóc. Jednak nie wiedział jak zacząć, jak zacząć tę jakże trudną rozmowę. A on już to wszystko usłyszał i wie. Jednak, pomyśleć a powiedzieć, to dwie całkiem inne rzeczy. Myśl nic nie znaczy, dopóki nie zostanie wypowiedziana. Mimo to, Zake nie chciał potwierdzenia, upewnienia się czy to coś znaczy. Nie, on wiedział, że Yoh nie skłamał i jest pewien swoich słów. Chciał tylko poczuć się trochę mniej osamotnionym w tej niezręczności. Jednak, kiedy Yoh odszedł już kilka kroków w kierunku powrotnym, podbiegł do niego i przytulił go od tyłu. Yoh znieruchomiał, ale po chwili się odprężył. Usłyszał ciche:

- Arigato… - przy uchu. Chwilę później, poczuł, że postać na jego plecach staje się ogniem i w ten sposób znika. Pomyślał, że chciałby mieć taką możliwość znikania w niekomfortowych momentach. Uśmiechnął się. Już miał zacząć schodzić, kiedy zorientował się, że na field, na którym się znajduje, musiał wspinać się po pionowej ścianie. Rozejrzał się więc w koło i nagle zobaczył zarumienionego Zeka na Duchu Ognia. Ognisty potwór wyciągnął do niego łapę, na którą ten łatwo wszedł. Całkiem szybko pojawili się na dole. Kiedy Yoh zsiadał, Zake odezwał się jeszcze raz szeptem:

- Osoby które znam trochę lepiej, mówią na mnie Hao. Zrób z tą wiedzą, co zechcesz. – i zniknął. Yoh został sam. Stał jeszcze przez chwilę patrząc na miejsce w którym Hao siedział i zaczął iść w kierunku jaskini. Tam, ułożył się w śpiworze i zasnął.

***

- Mistrzu, dlaczego mamy ponownie walczyć z tymi słabymi szamanami? Z łatwości ich pokonałyśmy! – krzyczała jedna z członkiń zespołu Hana-gumi. Hao tylko przetarł dłonią oczy.

- Ile razy mam ci mówić, że teraz będą silniejsi niż kiedykolwiek! Rozumiesz? Poznają moje wspomnienia i techniki z najznakomitszego źródła – ode mnie z przeszłości. Nikt nie może im tego lepiej pokazać.

- Skoro tak, to dlaczego nam też nie przekazałeś takich informacji z tego najlepszego źródła? – piekliła się dalej. Nie rozumiała tego chłopaka. On natomiast, nie rozumiał jej. I nie zbyt miał na to ochotę.

- Mniejsza już o to! Macie tam iść, wygrać albo nie, chociaż lepiej by było gdyby jedna tak… Albo może nie… Dobra, starajcie się z całych sił, ale nie całkiem! – z niezrozumieniem trzy szamanki wyszły poza namiot ich mistrza. Ten za to, zaczął się głośno zastanawiać.

- Jeżeli wygrają, nie będę musiał mówić o tym Yoh. Ale stracę też możliwość porozmawiania z nim. Za to, jak przegrają, to nie dość że będą mieć depresję, to jeszcze będzie musiał odstawić jakiś monolog o tym i o siamtym. Mnóstwo roboty i stresu. No bo co jeżeli się zająknę? Albo powiem bez sensu? To będzie straszne! Mój autorytet zniknie i nikt nie będzie się mnie bał… A Yoh… - w tym momencie, do namiotu wbiegła Opacho machając rękami.

- Opacho widziała Wyrzutków! Są nie daleko! Opacho się boi! – wołała. Hao pochylił się nad nią z dobrotliwym uśmiechem. Następnie, wziął ją na barana i poszedł zobaczyć, gdzie to ona tych kretynów widziała. Okazało się, że patrzą tylko na walkę Yoh i Hana-gumi, więc uznał ich za nie groźnych.

***

- Opacho, życie mi uratowałaś! Gdyby nie ty, nie miałbym żadnej wymówki, dlaczego wróciłem z powrotem. A tak, widział że trzymam cię na Duchu Ognia. – mówił Hao do swojej małej towarzyszki.

- Opacho jest najlepsza! – krzyknęła dziewczynka w odpowiedzi. Chłopak zaśmiał się. Z nikim nie był tak wesoły, jak z tą małą dziewczynką. Kochał ją, jak Staś kochał Nel (tak, ostatnio przerabialiśmy w pustyni i w puszczy). Zrobiłby dla niej prawi wszystko. A, jako że widziała przyszłość, nie bardzo groziło jej porwanie przez Wyrzutków.

- Co to za krzyki? Mistrzu, jeszcze nie śpisz? – wszedł Lunchist. Popatrzył na dwójkę dzieci i załamał ręce. Wzniósł też oczy do góry i zaproponował, że zabierze pięciolatkę do jej namiotu. Szaman zgodził się i zaczął rozpamiętywać ten dzień. Był to jeden z najbardziej obfitujących w wydarzenia dni. Miał tylko nadzieję, że będzie tak teraz częściej.

środa, 29 kwietnia 2015

My

Tak, teraz będzie one-shot. Pierwsza część, dodajmy. Czy raczej - taki zalążek. Zajęło mi to pół godziny życia, które mogłam przeznaczyć na odrobienie pracy domowej albo pouczenie się do sprawdzianu... ALE, ALE! Wiecie który dzisiaj jest?
Choco: Środa!
Tak to też. Ale co było dokładnie rok temu?
Choco: 29 kwietnia!
Tak -.- Ale przede wszystkim, założyłam wtedy tego oto bloga. Średnio, wychodzi prawie dwa rozdziały na miesiąc. Nie powala ta liczba, ale cóż. Z powodu mego wzruszenia i radości, oddaję w wasze ręce ten oto rozdział. Tak jest krótki. Jutro będzie dłuższy. Obiecujem .-. Życzę miłego czytania. A, i jeżeli o czymś, o czymkolwiek zapomniałam, to proszę mi przypomnieć. Od testu szóstoklasity, ja tu umieram .-.
 
 
 
 
 
 
 
 
Właśnie pokonali jakieś dziwne czarownice. Jedna paliła, inna wyglądała jakby nienawidziła wszystkich i wszystkiego, a trzecia – jakby coś jej się w głowie poprzewracało. Jeszcze nie dawno, nie dali sobie z nimi rady, a tu proszę – pokonali je prawie że z łatwością. Nagle, przerywając  ogólnej radość, minus trzy szamanki, pojawił się Wróg Publiczny Numer Jeden Dla Wszystkich A Szczególnie Dla „Sprawiedliwości”, czyli po prostu Zake. Wszyscy szamani odruchowo się cofnęli, jedynie Yoh stał jak głaz. Przeciwnik podszedł do nich powoli. Był nad wyraz opanowany i spokojny. Poza tym, nieźle się trzymał jak na ponad 1000 letniego młodzieńca. Rozpoczęła się rozmowa.

- Oh, nie wiedziałeś? Ja i ty, jesteś dwoma częściami jednej całości. Bliźniakami. – zakończył wywód zwracając się do Yoh. To wszystko wyjaśnia, również to, dlaczego wygląda tak młodo. Yoh milczał. Po chwili, wszyscy z drużyny Zaka zniknęli. Po niedługim czasie, wszyscy ruszyli w dalszą drogę ku Dobie Village

***

I to już koniec rozdziału pierwszego… Nie no, żart.

***

- Ej, ej! Wiecie jak się nazywa żona kucharza, który już siedem razy wychodził za mąż? Usmażona! Hahahahahahaahahah! – śmiał się ze swojego, jakże suchego, żartu Choco. Na swoje nieszczęście, dostał zaraz po głowie od Lena i Treya. Tłumaczył się, że to było naprawdę śmieszne, jednak oni nie uznawali jego tłumaczeń i walili go po głowie. Dość spory kawałek dalej, szli Yoh z Anną, Tamara i Morty. Ostatnia dwójka szła trochę z tyłu – Tamara uważała się za nie godną kroczenia na równi z Itako i  szamanem, a Morty po prostu nie nadążał. Nie chciał on też iść obok chłopaków, bo bał się o swoje zdrowie psychiczne. Narzeczeństwo rozmawiało o tym jakże istotnym wydarzeniu, jakim było dowiedzenie się o bracie Yoh. Po chwili jednak zaprzestali, ponieważ głównie Anna mówiła, bo Yoh był zatopiony we własnych myślach. Wieczorem, znaleźli całkiem przytulną jaskinię do zamieszkania. Do jakiegokolwiek miasta było bardzo daleko, więc nawet Ryo zrezygnował z przyzwania Bill’ego. Nikt jednak nie zauważył dziwnie posępnej miny przyjaciela, który od momentu spotkania się ze swoim bratem chodził zamyślony. Rozmyślał on przez całą drogę do tego miejsca. A miał wiele do przemyślenia.

***

- Jesteśmy bliźniakami. Yoh. – głos długowłosego szamana rozchodził się po całej jego głowie. Powtarzał tylko te dwa zdania, trzy wyrazy, osiem sylab i 22 litery.  Rozpraszały one myśli, przywracały wspomnienia. Zawsze chciał mieć brata. Nigdy nie marzył nawet o bliźniaku. A teraz co? Ma go pokonać, może zabić… Swojego jedynego przyjaciela w dzieciństwie dlaczego? Bo co? Bo rodzina tak każe? Ojciec wędrujący po górach i matka unikająca go? Dziadek nie rozumiejący jego zainteresowań i myśli, i babcia którą widywał raz na ruski rok? Co złego jest w idei Zeka? Że co, zabicie ludzi? Owszem jest to brutalne i złe, jednak… czy nie marzył o tym, aby oni wszyscy zniknęli? Aby zostali tylko tacy jak on, w jego wieku, którzy nie będą na niego patrzeć z odrazą? Tak bardzo pragnął zaakceptowania. Teraz je ma. Jednak, patrząc na zachowanie ich wszystkich… Mają wątpliwości. Nie są pewni. To co chce zrobić… Nie! To co powinien zrobić, powinien od bardzo dawna! Inaczej, nie daruje sobie do końca życia. Ale strata przyjaciół… Tych ludzi, którzy nie uważają go za dziwnego i odrażającego. Marzył o nich. Jednak dał obietnice. Musi to zrobić. Tak…

***

Otworzył oczy. Podjął decyzje, po raz pierwszy całkiem samodzielnie. Nikogo się nie radził, bo doskonale znał odpowiedzi. Nie powinien. Lepiej nie. To niebezpieczne. Zwariował. Ale podjął tę decyzje sam. Weźmie na siebie całą odpowiedzialność. Nie ważne co się stanie, może nawet zginąć. Teraz musi tylko wyjść z namiotu tak, aby nie obudzić Trey’a. A wykonalne. Wymknął się po cichu z namiotu. Nasłuchiwał przez chwilę i przeszedł jak najdalej od posłań dziewczyn i Lena. Kiedy tylko wyszedł przed jaskinię, skierował się jakiś odległy, wysoko położony punkt. Stanął na fieldzie wziął głęboki oddech, spojrzał w niebo i krzyknął:

- Ej, Zake! Mam do ciebie sprawę! – natychmiast otoczył go pierścień ognia. Chłopak naprawdę żałował, że nie może się wycofać.
 
 
 
Tak, wiem było beznadziejnie. Do jutra!

niedziela, 19 kwietnia 2015

20. część 2 " To wy się znacie?"


Yoh odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, że skoro Kasumi mu odpowiedziała, to zrozumiała przekaz. Dzięki temu, w miarę należycie pożegna się z bratem, ale nikt nie zrozumie tego przekazu.  Czekała go już tylko awantura za nie przychodzenie do domu i wyjaśnienia: „Kto to był i co tu robił?”. Popatrzył po przyjaciołach, oczekując pytań, których powinni mieć całkiem pokaźną ilość. Mimo to, zaczęli rozchodzić się po domu. Wkrótce został na korytarzu sam na sam z Anną. „No nie, teraz to mi się dostanie. Anna mnie zabije!” myślał. Stało się jednak inaczej.  Podeszła do niego i przytuliła go. Potem walnęła, jednak większe wrażenie zrobił na nim uścisk. Był on krótki i nieśmiały. No i zaraz po nim nastąpiło siarczyste uderzenie w policzek. Zaskoczony spojrzał na Annę. Ta, z butą , smutkiem i zmęczeniem wypisanymi w oczach, powiedziała do niego:

- Jeszcze raz odstawisz coś takiego i nigdy nie pozbierasz się z treningami! – dostojnymi krokiem poszła na górę, a następnie udała się w swoim pokoju. Oparła się o zamknięte drzwi i zjechała na dół. Siedząc na podłodze, zaczęła się zastanawiać, co się z nią dzieje. „Dlaczego tak martwi się o Yoh? Jasne, jest jej narzeczonym oraz ma zostać Królem  Szamanów,  ale nigdy nie martwiła się tym gdzie jest, z kim jest… Kim była ta dziewczyna? Umie czytać w myślach… Poza tym, skąd się znają? Z turnieju? A może jeszcze wcześniej, zanim się poznali? Była bardzo ładna… A co jeżeli…? Nie! Ale dlaczego ja się tym tak martwię…?” Zasnęła.

***Len***

Dziewczyna szła za nim. Czuł się przez to nieco dziwnie. W sumie, nie wiedział dlaczego odprowadza ją do domu. Był zmęczony, śpiący, głodny i padnięty. Tak, on. Musiał szukać zagubionego szamana pod groźbą straty życia przed- i pogrobowego. Nie śpi od trzech dni, bo grał na kompie, a w dodatku prowadzi do domu nie znaną nikomu szamankę, które może chcieć ich wszystkich zabić podczas snu. Szli jednak dalej. On – wyglądający jakby mógł zabić każdego kto mu podejdzie pod nogi, ona – radosna i wyspana. Byli już na odpowiedniej ulicy. Podchodzili do furtki, gdy…

***Kasumi i Hao***


- Jesteście nie dobrzy! Jak tak można? W środku konwersacji… - marudziła Kasumi, co jakiś czas stękając, bo uderzała w kamień. Ani nie zwracała na to uwagi, tylko dalej ciągnęła ją po usianej złowrogimi szyszkami, złośliwymi kolcami i nieprzyjaznymi kamieniami. Leo tylko marudził pod nosem, że znowu w środku roboty kazano mu jakieś głupoty robić, a Morty czuł się winny, bo… No właśnie, nic złego nie zrobił. Ale czuł się winny. W obozowisku, Ani zamknęła dziewczynę w szafie i poszła coś zjeść.
Kasumi siedziała więc w koncie i emanowała mrokiem. Nagle, wpadła na genialny pomysł. Wezwała małego ognistego ducha, jakich to pełno przy ogniskach i innych takich, wypaliła niewielką dziurę w szafie i uciekła przez z nią. Traf chciał, że trafiła na Leo, który właśnie wracał do namiotu z kawałkiem ciasta i batonikiem. Przerażona zatrzymała się. On jednak, w całej swojej wspaniałomyślności, spojrzał na nią z politowaniem, dał batona i odszedł jak gdyby nigdy nic. Cicho szepnęła: „Dziękuje”, a on tylko podniósł rękę w geście: „nie ma za co”. Cichaczem wymknęła się do lasu, a potem skacząc po drzewach – do miejsca gdzie ostatnio widziała się z młodszym bratem. Siedział on na środku polany i był ogrywany przez Kashię w karty. Gdy tylko zobaczył siostrę, podbiegł do niej, potknął się, podbiegł znowu i zatrzymał się. Pełen ożywienia, zaczął wypytywać się o brata.
- Nie martw się, jeszcze żyje. – odparła na jego nie kończące się pytania.
- J-jak to jeszcze?!
- Trzy słowa. Nasza. Przyszła. Bratowa. – Odpowiedziała mu. Po chwili, zaczęła go pocieszać. Następnie, wraz z nimi, zaczęła grać w karty. Po kilku godzinach, zawiesiła się i szepnęła:
- Zabije mnie. Ani mnie zabije… - wstała szybko i próbowała uciec w stronę obozu, jednak nastolatkowie zatrzymali ją. Wyrzucili z niej o co jej chodziło oraz pocieszyli. W tym momencie, przypomniała ona sobie, że miała przekazać Hao wiadomość. Uszczęśliwiony nastolatek uśmiechnął się. Cała trójka szczęśliwa rozpoczęła kolejną partię gry. Radość jednak nie trwała długo, bo oto nagle na polanę wpadła Ani, ciągnąc za sobą nieszczęśliwego Leo.
- Gdzie. Ty. Jesteś! Masz szlaban! Się doigrałaś! – załapała ją za kołnierz i zaczęła wywlekać do lasu. Tym razem, Kasumi postanowiła stawiać opór.
- Nie! Ja tu jestem, no ten tego, potężna! O! Mogę was wszystkich w jednej chwili zabić lub zamienić w królikoryby!
- Masz do nas zbyt wielki sentyment, inaczej nie pozwalałabyś, żebyśmy za tobą łazili. – odezwał się Leo bezuczuciowym głosem. Kasumi zastanowiła się chwilę, wzięła oddech, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć i przyznała mu rację. Po dobroci wróciła razem z nimi do obozu i żyła krótko i nieszczęśliwie zmywając po obiedzie. Nie koniec.
***Yoh***
Po, dość miernej jakości, skrzyczeniu przez Annę, Yoh wszedł do kuchni i zjadł kanapkę z szynką i serem. Napił się też wody i wdał w rozmowę z Choco pod tytułem: „Dlaczego nie powinieneś opowiadać nowego żartu przy Trey’u i Lenie oraz gdzie ten drugi się podziewa. W pewnym momencie Trey bardzo nie ładnie przerwał im rozmowę, więc Słuchawkowy szaman wszedł na górę. Tknięty przeczuciem, wszedł do pokoju Anny. Zobaczył ją skuloną obok drzwi. Podszedł do niej, wziął ją na ręce i włożył do łóżka, a następnie przykrył kołdrą. Kiedy wychodził, spotkał przy drzwiach Layserga.
- Musimy poważnie porozmawiać. – powiedział on. Yoh spojrzał na niego z trwogą. To on zobaczył, chyba, coś dziwnego.
- Kim była ta dziewczyna, która przybiegła za tobą? – zapytał, nie czekając na odpowiedź kolegi.
- To… Koleżanka. – odpowiedział Yoh.
- Jest… jakaś dziwna. Poczułem od niej jakąś dziwną  znajomą aurę… - zamilkł jednak nie drążył tematu

wtorek, 3 marca 2015

20. Kim ty, do diaska, jesteś?!



„Przed oczami mam ciemność. Muszę więc, znajdować się w ciemnym pokoju bądź zostałem przykryty jakimś czarnym materiałem. Słyszę niedaleko siebie głosy. Są one dziwnie przytłumione, przez co nie rozpoznawalne. Czyżbym był martwy, a nade mną stoją sprawcy mojego morderstwa? Co ostatniego pamiętam? Byłem na polanie, słyszałem głos Kasumi. Ale co dalej? Widziałem… pamiętam Yoh. Dwóch Yoh. Tak! Jeden z nich to był Hao, który próbował go zabić! Czyżby mu się udało? Jeśli tak, to dlaczego Kasumi go nie powstrzymała? Są w sojuszu? Nie… A jeśli? I jeżeli mnie zabili, to dlaczego nie jestem duchem? Pochłonięto mnie? A może jestem martwy, ale nie do końca? Tak, że da się mnie uratować? Dlaczego zostałem zabity? Widziałem za wiele, czy też… czy też co? Z jakiego innego powodu zlikwidowano mnie? ”

- Ale chłopak ma rozkminę, nie ma co. – powiedziała Kasumi patrząc na niskiego chłopaka – Widzicie coście zrobili? Nie wstyd wam? – z oburzeniem wpatrywała się w bliźniaków, którzy stali nieopodal ze spuszczonymi głowami z pełnymi skruchami minami. W końcu, jakby nie patrzeć, to ich wina. Postanawiając się nie narażać, poszli szukać czegoś do zjedzenia. Na szczęście, Hao wiedział gdzie jest tania budka z makaronem oraz gdzie znaleźć darmowe pieniądze. Pan sprzedawca bardzo się zdziwił, kiedy zobaczył, że jeden z jego ostatnio stałych klientów sprawił sobie klona. Nie zrażeni tym bliźniacy zakupili jedzenia dla pięciu osób i wrócili do miejsca, gdzie Kasumi bezskutecznie próbowała obudzić Morty’ego.  Podobno próbowała wszystkiego, od potrząsania do wylewania wody na głowę.  Yoh przez chwilę popatrzył na przyjaciela, zastanowił się i wpadła na rewelacyjny pomysł. Odchrząknął, wziął oddech i zawołał:

- Morty, wstawaj i pozmywaj naczynia! – chłopak natychmiast zerwał się na równe nogi rozglądając się w około zdezorientowany. Otóż trzeba wiedzieć, że Yoh niesamowicie dobrze potrafi naśladować głos swojej narzeczonej, więc biedny obudzony był pewny, że zawołała go Anna. Po chwili jednak oprzytomniał. Zauważył Yoh, który serdecznie się do niego uśmiechał, a nie co dalej – Yoh który był, delikatnie mówiąc, przerażony. Zamrugał kilka razy, za nim doszło do niego co widzi. Rozdziawił wówczas buzię i zaczął wyjmować swój breloczek-młot. Kasumi zorientowała się co chce zrobić podopieczny i szybko podbiegła, aby temu zapobiec. Kiedy do niego podbiegła, stuknęła go w głowę.

- Baka! Poczekałbyś chwilę aż byśmy ci wszystko wyjaśnili, ale nie! Zawsześ taki narwany? Krzywdę byś sobie zrobił! Pomyślałeś choć trochę?! Przypominam ci, że jesteś dopiero początkującym szamanem, a ja i Yoh mamy już jakieś doświadczenie! Ale nie, ty chcesz zginąć! Samą obroną moglibyśmy cię wykończyć! – krzyczała na niego dziewczyna. Chłopcy popatrzyli na siebie.

- Nigdy jej nie podpadać – powiedział Hao do swojego bliźniaka

- Tak – zgodził się Yoh i razem z bratem obserwował, jak ich siostra wyżywa się na jego przyjacielu.

- A-ale… to Zake… - próbował coś wtrącić młody szaman

- Żadnych ale! Nie przerywa się, kiedy ktoś na ciebie krzyczy! – Hao poszedł do niej i położył rękę na ramieniu. Morty nie był pewien, który to z braci, dopóki ten nie przemówił:

- Ej… Weź się tak na nim nie wyżywaj. Całe Tokio cię słyszy, a ja jednak wolałbym być nie słyszalny. Sama rozumiesz, mnóstwo osób chce mnie zabić. – uśmiechnął się, jak to tylko Asakurowie potrafią. Twarz dziewczyny złagodniała. Uśmiechnęła się, i zaczęła tłumaczyć protegowanemu całą historię. Ten z początku nie był przekonany, ale w końcu uwierzył. Na koniec, chciał uścisnąć rękę piromanowi, ale ten, przerażony, ukrył się za bratem. Morty musiał przez pięć minut przekonywać go, że naprawdę nie chce go zabić, by ten pozwolił się powitać. Nagle Yoh odniósł wrażenie, że musi szybko wrócić do domu. Powiedział o tym Kasumi, a ta tylko zawołała do Morty’ego, aby zabrał Hao do obozu i już ich nie było.

Większość osób było już w domu. Znaleźli nawet Horo, którego ktoś zostawił pod wycieraczką, bardzo uprzejmie przepraszając za jej zmoczenie.  Uprzejmi ludzie na tym świecie są. Jedyne co, nie było jeszcze Lena, Tamary i Yoh. Anna załamana obserwowała kłótnię Ryo i Trey’a o to, że zgubił różowowłosą wizjonerkę. W końcu krzyknęła, aby się wreszcie zamknęli  i pomyśleli o tym, jak znaleźć Yoh. Jako jedyny, na sensowny pomysł wpadł Horo:

-Ej… A może by tak zadzwonić na policję i zgłosić zaginięcie? – zapytał się. Wszyscy pokiwali głowami. Anna chwyciła za telefon i zadzwoniła. Po nie długiej chwili, pod budynek przyjechał wóz policyjny. W tym momencie, dziewczynie przyszło do głowy, że tego nie przemyśleli. Bo przecież prawo japońskie nie pozwala dzieciom mieszkać samym. A u nich, jakby nie patrzeć, jest tylko jeden dorosły i sześcioro dzieci. Anna więc dostała olśnienia i rozkazała:

- Ukryć się! Już! – wszyscy  ruszyli do szafy, aby się w niej ukryć, oprócz Layserga, który pobiegł na górę. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Przyszła narzeczona Yoh powoli je otworzyła.

- Dzień dobry, jestem konspirant Brzózka. Zostałem wezwany… Drogie dziecko, gdzie jest jakiś dorosły z którym mógłbym pogadać? – zapytał się Anny jakby miała 5 lat. Ta z trudem powstrzymała się, żeby go nie walnąć. Wzięła jednak głęboki oddech i powiedziała z lekka dziecięcym głosem:

- Rodziców nie ma w domu, bo wyjechali. Ale wcześniej powiedzieli, że jakbym miała jakiś problem, to żebym pytała pana policjanta – powiedziała, próbując zignorować ciche śmiechy z szafy.

- Och… Ale wiesz… Dzieci nie mogą zostawać same w domu. Będę musiał to zgłosić i zabrać cię do domu dziecka… - zauważył proszące spojrzenie dziewczyny – No dobrze, a jaki masz problem?

- No bo… - raczej nie mogła mu powiedzieć, że jej narzeczony zaginął, bo brzmiało by to dziwnie więc… - mój brat zniknął – w tym momencie z szafy rozległ się rumor  - To tylko szczury, niech się pan nie przejmuje. – odpowiedziała na nie zadane pytanie policjanta.

- No dobrze… Czy twój brat miał jakiś wrogów?  - Anna spojrzała się na niego jak na wariata. „I co ja mam mu niby powiedzieć?! Że tylko sprzymierzeńcy jego brata bliźniaka którego zabił, bo on chciał zabić jego oraz przy okazji całą ludzkość? Lepiej mówić, że nie”

- N-nie… - w tym momencie wbiegł Yoh. Zobaczył Annę i policjanta, przez co zrobił naprawdę głupią minę. Był jeszcze bardziej zdziwiony, gdy rzuciła się na niego Anna z okrzykiem: Braciszku~~! oraz szepnęła mu złowrogim tonem do ucha:

- Do póki ten gościu tu jest, jesteś moim bratem. Nie wygłup się. – nie zamierzał. Wiedział do czego wściekła Anna jest zdolna.

-No dobrze… Jak rozumiem, to jest twój zaginiony brat, tak? Świetnie, że się odnalazł, ale teraz muszę zadzwonić po waszych rodziców i na czas ich nieobecności zabrać was do Domu Dziecka.

- Ale dlaczego? – zdziwił się Yoh

- Bo nie możecie tu mieszkać bez opieki dorosłego! – zawołał zdenerwowany konspirant.

- No tak, ale przecież… - próbował coś powiedzieć

- Żadnych ale! – przerwał mu pan Brzózka.

- Ale ja przecież zniknąłem, bo mama zadzwoniła i poprosiła, żebym przyjechał po nią na lotnisko… - powiedział do zdezorientowanego policjanta. Zresztą jego domniemana siostra też była zszokowana.

- Co ty wyprawiasz. – syknęła cicho, ale ten pokazał jej ręką, że ma pewien plan. W tym też momencie drzwi otworzyły się i weszła… jego prawdziwa siostra. Jednak była ona przemieniona – wyglądała teraz na około trzydzieści lat.

- Ohayo! Eee… Kim pan jest? – zapytała zdziwiona mężczyzny. On też był zszokowany. Odpowiedział jej:

- Witam, jestem konspirant Brzózka i zostałem tu wezwany. Ta oto młoda dama zadzwoniła na policję w związku z tym, że zaginął jej brat, tu oto obecny… - końcówkę powiedział z mniejszym przekonaniem i lekkim zawstydzeniem, na szczęście, bo inaczej zobaczyłby on na twarzy Kasumi lekką złość wywołaną tym, że narzeczona jej brata podszywa się pod jego siostrę, czyli, de facto, ją, co było dość nie fajne.

- Ale ja tu jestem, ich  mama, oraz mój b… syn też tu jest, więc chyba wszystko w porządku?  - zapytał niewinnie.

- T-tak… Nie! Zostawiła ich pani sama i … - w tym momencie Kasumi  nie wytrzymała i  za pomocą lekkiego ruchu ręki, takiego, aby nikt nic nie zauważył, rzuciła na niego pewnego rodzaju urok. – co ja tak w ogóle tu robię? Lepiej będzie jak pójdę do domu – i wyszedł cały szczęśliwy. Kiedy tylko zatrzasnęły się drzwi, z szafy wylecieli szamani. Otrzepali się i zrobili wielkie oczy na widok nadal dorosłej dziewczyny. Ryo nie wytrzymał i wypowiedział swoją standardową formułkę. Kasumi zrobiła się czerwona i go walnęła, a Yoh zrobił się czerwony i go nie walnął. W końcu siostra zrobiła to za niego., więc po co ryzykować? Wszyscy wpatrywali się w dziewczynę, kiedy ze schodów zszedł Layserg. Wpatrywał się w nich wielkimi oczami, a przede wszystkim w tajemniczą, nowo przybyłą.

- Kim ty, do diaska, jesteś?! – zawołał. Kas pomyślała tylko : „Oj!”

*** w lesie gdzieś na obrzeżach Tokio***

Ren szedł sobie po lesie szukając Yoh. Oznaczało to, że ma iść i nie zasnąć. Ale jako że spanie jest dla słabych, nie było z tym większego problemu. Wtem, usłyszał krzyk oraz szaleńczy śmiech. I już wszystko jasne.

- Hahahahaha! Pewnie też jesteś uczennicą Zeka, co? Skoro nie zaprzeczasz to to musi być prawda! – zawołał… każdy wie kto, ale i tak napiszę: Marco. Stał on z pistoletem wycelowanym prosto w głowę dziewczyny.
- Przecież zaprzeczam, cały czas!  - krzyknęła przerażona widząc jednak, że to co mówi nie dociera do "dziwnego creepy zboczeńca", dziewczyna odepchnęła się rękami od  ziemi i w piękny sposób walnęła Wyrzutka w nos. Ten z wściekłością wypisaną na twarzy wyciągnął pistolet i strzelił. W tym momencie, Len zrobił coś całkiem nie zgodnego z prawami logiki. Wyskoczył i  za pomocą swojego Guan-Dao odbił kulę, a następnie w 3,72 sekundy pokonał złego pana w białym szlafroku. Tak, Marco, jako że była noc, był w szlafroku. Wyglądał przez to jeszcze bardziej idiotycznie, niż zazwyczaj, szczególnie, że pod czas walki z dziewczyną wiele razy wpadł w błoto. Len, po wykopaniu Wlasiacza w las, podszedł do dziewczyny i pomógł jej wstać. Popatrzyła na niego przerażona. Po ujrzeniu wielkiego Ducha jakim jest Bason, przestraszyła się jeszcze bardziej. Widząc jednak, że jest bezpieczna zapytała się:
-Czy wiesz może jak dotrzeć na ulicę Kocią 23? Bo trochę się zgubiłam - zapytała zażenowana. Chłopak odwrócił się i odchodząc zawołął:
-Tak, mieszkam nie daleko więc po prostu idź za mną.


***I znowu w willi Asakurów***

 - Kim ty, do diaska, jesteś!? – zawołał ponownie. Wszystkim chodziło to po głowie, ale nie byli tym aż tak zaaferowani. Siostra Yoh jednak była głucha na to i najzwyczajniej w świecie poszła do łazienki. Kiedy po dwóch minutach stamtąd wyszła, była już normalnego wzrostu i wyglądu. Miała też na sobie inne ubrania, tj. lniane, workowate spodnie i T-shirt w kolorach moro. Różniły się one dość znacznie od białej bluzki z guzikami, rajstop i dość krótkiej spódnicy, którą wcześniej, jako matka narzeczeństwa miała na sobie. Różniło się też obuwie, bo w tym momencie miała gołe stopy, jak przystało na dziecko z dziczy, a wcześniej miała na różowe pantofelki. Wszyscy mieli mocno zdumione miny, a Ryo się załamał, bo nie wiedział, czy opłaca musi się startować do niej jeszcze raz, czy też dostanie w głowę jak wcześniej. Spojrzała na nich z uśmiechem i usiadła na poręczy od schodów.  Wszyscy głośno zastanawiali się kim ona jest i co tu robi, Choco rzucił nawet jakimś żartem, a ona zachowywała się jak małe dziecko, kiwając nogami. Naraz, znieruchomiała, zdumiała się i zaśmiała. Spojrzała na Annę i powiedziała:

- Nie, nie jestem dzieckiem z dziczy. Chociaż w zasadzie… - udała, że się zamyśla – dobra, jestem dzieckiem z dziczy. W tym masz rację. Ale pozostałe twoje domysły są raczej błędne. – stwierdziła, na co wszyscy zamarli. Anna nie czego nie mówiła. Anna tylko pomyślała, a jak wiadomo, nie wiele osób w myślach czytać umie. Layserg już miał po raz kolejny zadać pytanie, kiedy przerwała mu Anna.

- Które są błędne? – zapytała chłodnym głosem, wpatrując jej się w oczy. Wyraz twarzy przepytywanej dziewczyny natychmiast się zmienił na poważny.

- Ponumeruj je jakoś, to ci powiem. – poczekała chwilę i zaczęła śmiać się naprawdę głośno. – numer czwarty jest naprawdę mocno błędny. Serio. –otarła wierzchem dłoni łzy z kącików oczu. Słyszała nawet jej westchnienie ulgi w jej umyśle. „Tak… ciesz się ciesz. Chociaż pomysł, że Yoh chciałby cię zostawić dla mnie… To chyba podchodzi pod kazirodztwo… A on cię przecież tak kocha…” myślała. Oczywiście wcześniej uniosła blokadę wokół swoich myśli, aby nikt, w tym Hao, nie mógł do nich zajrzeć. Już chciano zadać jej następne pytanie, gdy nagle drzwi się otworzyły. Za nimi stała wyraźnie wściekła dziewczyna, trochę za nią jakiś chłopak, a za nim – Morty. Kasumi zamarła, a przerażenie wpłynęło na jej twarz. Zrobiła się blada, a kiedy Ann podeszła do niej, szepnęła cicho:

- Ploszę, nie bij. – jednak blondynka nie przejęła się tym, walnęła ją w głowę i zaczęła wyciągać z domu. Porywana zaczęła szukać ratunku. W końcu spojrzała na chłopaka i zapytała:

- I ty, Leo, przeciwko mnie? – zrobiła udręczoną minę.

- Tak. Znowu nikomu nie powiedziałaś gdzie idziesz! Miałaś być tam gdzie miałaś być, a zamiast tego, chłopak przybiega do mnie zdezorientowany, bo nagle gdzieś zwiałaś! – chłopakiem o którym było mowa, był oczywiście Morty, który po kilku nie zręcznych chwilach sam na sam z Hao, zwiał do obozu. Został tam wypytany, czy widział ich Mistrzynię oraz zaciągnięty do byłego domu przez dwójkę nastolatków – jedną wściekłą, bo się o nią martwiła i jednego znudzonego całą sytuacją. Kasumi była już w zasadzie za drzwiami, kiedy Yoh nagle się przemógł i zawołał:

- Ej, Kas! Pozdrów ode mnie swojego brata! – ta na początku nie zrozumiała o co biega, ale po chwili załapała, że chodzi mu o Hao. Zawołała więc w odpowiedzi, nie pewna czy ją usłyszy:

- Spoko!



Przepraszam wszystkich za taką długą zwłokę. Oraz to, że wiele razy mówiłam, że coś będzie, a nie było. Komputer mi się psuje, więc tata mi go ciągle zabiera i naprawia. Ale teraz naprawdę, postaram się, aby rozdziały były częściej. Publikuje to, i biorę się za ucznia Haoksiężnika. Mam również nadzieję, że wam się podoba, bo pisałam to przez dwie i pół godziny. To coś ma pięć stron w Wordzie i 2312 wyrazów! Ach, i dedykuje wszystkim, którzy na to czekali. Serio chciałam to dodać 3 marca w międzynarodowy dzień pisarza, więc zmieniłam datę. Może się uda. Szczęśliwego dnia pisarza!

PS
A tak serio, jakby ktoś się zastanawiał, dlaczego tak długo nie pisałam, to jest prosty powód - Bleacha oglądałam. A obejrzenie ponad 200 odcinków (pół godziny każdy) w ciągu miesiąca, to nie jest normalne, więc... Ale to anime na serio bardzo wciąga. Bardzo...