W lesie niosły się śpiewy dwóch podobnych do siebie
chłopaków:
- Jedziemy na jagody, na jagody, a nasze czarne serca, czarne
ser….
- Jak usłyszę jeszcze słowo tej piosenki, to przez miesiąc
się nie pozbieracie! – krzyknęła zdenerwowana Kasumi na bliźniaków, którzy już
od ponad półgodziny zadręczali ją piosenką o jagodach i ich sercach. Szli
właśnie przez las, rządkiem, jedno za drugim. Choć raczej Yoh i Hao szli w
rządku za siostrą, która zaczynała mieć ich już dość. Zachowywali się jak
pierwszoklasiści, którzy jadą na swoją pierwszą wycieczkę. W końcu wyszli z
lasu na niewielką polankę w środku rozległego lasu niedaleko Tokio. Zaczęła
rozdzielać im prace, a sama odpoczęła pod drzewem. W końcu prowadzenie tych
dwóch było bardzo wyczerpującym zajęciem. Oparła się o korę dębu i spojrzała
przez zieloną, przerzedzoną koronę na błękitne, acz zachmurzone niebo. Już po
nie długiej chwili, chłopcy oznajmili o rozłożeniu dwóch średniej wielkości
namiotów, przynieśli kamienie i patyki na ognisko, oraz masę innych rzeczy.
Kasumi, wspaniałomyślnie, dała im wreszcie coś do jedzenia. Rzucili się na nie
tak, jakby od rana nic w ustach nie mieli. Bo tak było. Dziewczyna obudziła ich
o szóstej, zmusiła do pomocy przy pakowaniu jej rzeczy, zaciągnęła do sklepu
dla szamanów oraz supermarketu po zapasy
i wszelakie przyprawy. Potem wstąpili jeszcze do kwiaciarni i o 10:00 mogli
wyruszyć na wyprawę w głąb lasu. Teraz, pięć godzin później, byli wreszcie na
miejscu. Po zjedzeniu, skupili się na powierzonych im zadaniach. Kasumi i Yoh
szatkowali rośliny, a Hao przynosił z pobliskiej rzeki wodę i ją podgrzewał.
Nim zapadła noc, mieli już 100 litrów przegotowanej wody, kilkanaście dziwnych
specyfików (jak na przykład roztarte płatki tulipana z oregano, albo owoce
borówki amerykańskiej zmieszane ze zmielonymi pestkami truskawek oraz liśćmi
laurowymi ) Kilka z nich zostawili „na gazie” i zaczęli się przygotowywać do
wyjścia w las. Dziewczyna podeszła do swojej torby aby wyjąć latarkę, ale kiedy
ją zobaczyła, co innego rzuciło jej się w oczy.
- No cześć, jak tam zdrówko? – zapytała Ann wychodząc z
torby. Jako, że torba była postawiona na dość wysokim pieńku, spadła na głowę.
Po chwili Leo, który również ukrywał się w torbie, wyskoczył z niej jak jakiś
ninja. Odwrócił się, podniósł ręką, przechylił głowę i przywitał się:
- No cześć! Kto by się spodziewał, że się spotkamy i to na
takim odludziu. He he… - zaśmiał się nerwowo. Widział doskonale, że dziewczyna
jest zła. Wkurzona. Z rządzą mordu w oczach. Ale szybko uspokoiła się i
przesłodzonym głosem, cedząc słowa przez zaciśnięte wargi, zapewniła go, że nic
się nie stało. Potem spojrzała na braci i zorientowała się, że nie rozumieją
sytuacji.
- J-jak oni…ta torba… to dlatego była taka ciężka? – wyjąkał
z siebie Yoh zdezorientowany.
- Teleportacja. Ale cóż, skoro już się tu przenieśli, to można
to bardzo miło wykorzystać. Ich, oczywiście. – uśmiechnęła się złowrogo i
przymrużyła oczy – zamiast jednej grupy poszukiwawczej, będą dwie. Chyba, że
jeszcze kogoś macie w tej torbie… - w tym momencie torba z pieńka spadła, a
Kashia wypadła. Prosto na właśnie podnoszącą się Ann. Czarnowłosa znowu upadła,
tym razem przygnieciona torba raz blondynką, która zgrabnie wyturlała się z
bagażu. Załamana Kasumi potarła dłonią skroń i westchnęła. Po chwili jednak
odezwała się z pewną nadzieją.
- Cóż, jest nas przynajmniej odpowiednia ilość, wyruszymy
w trzech dwuosobowych drużynach. Jeżeli któraś z drużyn znajdzie kwiat paproci,
woła pozostałe. Problem jest jednak z tym, że mamy tylko dwie osoby mogące
czytać i nadawać myśli… Cóż, jakoś się to wymyśli. Na razie, losujemy kto z kim
będzie! – zawołała i poszła po czapkę i karteczki. Nadszedł moment prawdy.
Bliźniacy szeptem błagali o bycie razem w grupie, Ann myślała tylko o tym, by
nie być z Leo, a ten z pokerface’em stał z skrzyżowanymi rękami nie myśląc o
tym. W końcu Kasumi wydała werdykt. Był on jasny i prosty.
Yoh i Hao
Kasumi i Leo
Kashia i Ann
W tych grupach mieli szukać zaginionego i mistycznego
kwiatu paproci. Grupa której się uda, nie musi sprzątać po obiedzie.
- Halo? Cześć Anno, to ja Yoh! Jak słyszysz, wszystko
ze mną dobrze…
- Tak słyszę cię. Jak-
- Yoh, zostaw ten alkoho-
- Cicho! Co mówiłaś?
- Nic, co tam się dziej-
- Yoh, gdzie ci położyć twoją porcję ziel-
- Cicho, zostaw mnie! Co mówiłaś Anno-
połączenie zostało przerwane
Anna spojrzała się na telefon
zdumiona. Potrząsnęła głową i poszła się położyć.
-Boże, Ann, co to miało być?! – krzyknął Yoh. Był zły,
ponieważ szczerze bał się reakcji Anny na ten jakże dziwny telefon. Przestał
się jednak zamartwiać i uznał, że co będzie to będzie. Poza tym, jego siostra
dawała właśnie ostrą reprymendę swojej podwładnej. Podszedł więc do brata i
oparł głowę o jego plecy. Ten, nieco przestraszony, drgnął, ale nie odsunął
się. To nie tak, że czuł się z tym niekomfortowo. Raczej nie bardzo wiedział,
co ma zrobić w takiej innej niż zazwyczaj sytuacji. Nieco nie pewnie poklepał
brata po głowie i uśmiechnął się. Ten zrobił to samo. Temu wszystkiemu spod
drzewa przyglądał się Leo. Pokręcił głową i dalej się w nich wpatrywał. W tym
momencie Hao odskoczył jak oparzony od brata i spojrzał z wyrzutem na blondyna.
- Serio? Musisz sobie takie rzeczy myśleć? – Chłopak lekko
przestraszony cofnął się jeszcze bardziej w cień i wymruczał ciche ‘’przepraszam’’.
Yoh w tym czasie spojrzał się pytająco na brata.
- Yoh, według tego tam, gdybyśmy byli bohaterami anime, na
pewno wymyślono by jakiegoś yaoica z nami w roli głównej! – odpowiedział na nieme
pytanie.
- Ej, ja tylko stwierdzam fakt, że jest to możliwe. To są ludzie.
W ich chorych umysłach mogę się zaraz na ciebie rzucić i rozszarpać gardło!
Jest możliwość, że my, nawet teraz, występujemy
w jakimś fanfiction! – próbował się usprawiedliwić.
- Ale on ma rację, Hao. No, może poza tym ostatnim, to już
w ogóle przesada, ale reszta jest w sumie prawdą. Są tacy straszni ludzie,
którzy potrafią zrobić wiele złych rzeczy za pomocą samej siły umysłu i
Internetu. – pokiwał ze zrozumieniem krótkowłosy Asakura. Hao oddalił się od nich
mrucząc pod nosem:
- I jeden i drugi, jakiś nawiedzony. – szedł kręcąc głową.
-A właśnie Yoh! Gdzie jest twój Duch Stróż? Przecież na
taką niebezpieczna wyprawę musiałeś go zabrać ze sobą, prawda? – zapytał Leo
towarzysza.
- Amidamaru? Tutaj – pokazał mu nagrobek i wyjaśnił,
dlaczego nie może go z niego wypuścić. Dodał też, że w razie czego użyje go,
ale i tak będzie się starał, aby nie zobaczył Hao. Martwił się, że Amidamaru
martwi się o niego. Cóż, miał nadzieję, że już niedługo nie będzie musiał przed
nikim ukrywać swojego brata. I siostry w sumie też. Podszedł razem z Leo do
brązowowłosej szamanki, która rozdała wszystkim potrzebne przedmioty i rysopisy
rośliny. Kwiat paproci zakwita tylko podczas pełni, jest składnikiem wielu
mikstur. Niestety, swoje magiczne zdolności spełniania życzeń ukazuje tylko
podczas przesilenia letniego, o północy i dodatkowo z księżycem w pełni. Zdarza
się to dość rzadko, ale i bez możliwości spełniania życzeń jest użyteczny.
Chociażby w sytuacji, kiedy jakiś członek wrogiej organizacji zetnie ci włosy. Albo
głowę.
- Ruszajmy! Jeżeli któraś z was – tu Kasumi wskazała na
grupę nr 3 – znajdzie kwiat, to niech woła mnie głośno w głowie. – Kashia i Ann
przytaknęły i wszyscy rozeszli się do lasu.
***
-Hao, ratuj! – krzyknął Yoh na widok krwiożerczej ćmy.
Jego brat patrzył na niego z rozbawieniem, kiedy uciekał w kółko za niegroźnym
owadem. Nagle obje znieruchomieli, kiedy usłyszeli głośne, donośne stąpnięcie.
Spojrzeli na siebie i przełknęli głośno ślinę. Rozległ się krzyk.
Udało się! Od zeszłej soboty to piszę =.= Ale oto przybyło i jest; nowy rozdział. Kolejny powinien być względnie niedługo, ale nie wiem kiedy. Cóż, trzeba mieć nadzieję!