czwartek, 30 kwietnia 2015

My =


Ogień otaczał go ze wszystkich stron. Powinno być mu gorąco. Powinno, ale nie było. Było mu tylko… ciepło, ale nie bez przesady. Po prostu tak jak zwykle na pustyni. Nagle, z płomieni wyłoniła się twarz. Rozejrzała się na boki, zauważyła chłopaka i mrugnęła. Po chwili wyszła z ognia wraz  z resztą ciała.

- Myślałem, że trochę później przyjdziesz do mnie dołączyć – mruknął Zake sam do siebie. Po chwili, dodał nieco głośniej do Yoh, tak, aby ten go usłyszał:

- Witaj braciszku. Czyżbyś pragnął dołączyć do mnie? – zapytał z nadzieją na odpowiedź przeczącą.

- Eee… Nie. Niestety. Bywa. – powiedział ze zdenerwowaniem Yoh. Zestresowany, przejechał dłonią po karku. Zake odetchnął z ulgą i z uśmiechem powiedział:

- Całe szczęście, nie widziałbym co wtedy powiedzieć~! – szybko jednak poprawił się:

- To znaczy, jeszcze do mnie dołączysz mój bracie! Razem zawładniemy światem, bądź siłą wyrwę ci z ciała twoją duszę.  Eto… W sumie, dlaczegoś mnie wołał? – dodał po chwili z trochę głupią miną. Mimo to, jego mina nie była głupsza od miny Yoh, ponieważ trudno o głupszą minę niż mina Yoh. Patrzył z rozdziawioną buzią na brata, który próbował wybuchnąć śmiechem, za to zachować poważny wygląd. Kłopotliwe milczenie przerwał łomot, jak gdyby coś spadło ze skały. Okazało się, że tym „czymś” była Opacho, która poszukiwała swojego mistrza. Yoh jednak nie wiedział kto to, co to, jak i gdzie, więc odruchowo wyciągnął miecz z futerału. Przestraszył tym dziewczynkę, która z przerażeniem podbiegła do Zeka i przytuliła się do niego. Ten zasłonił ją przed „złym panem” i spojrzał z wyrzutem na szamana.

- Dziecko mi straszysz! – zawołał i dodał – Przeproś!

 Yoh zaczął więc przepraszać małą murzynkę na kolanach, choć nie bardzo wiedział dlaczego. Kiedy ta mu wybaczyła, usiadł. Wtedy, ona podeszła, walnęła go dłonią po głowie i powiedziała:

- Wyglądasz jak mistrz Hao, ale jesteś od niego brzydszy! – zawołała. Yoh, zawstydzony, odwrócił głowę. Zrobił to też, aby nie widzieć śmiejącej się twarzy Zeka. Nie wiedział co się dzieje. Nigdy nie widział przodka tak wesołego, ale nie wiele razy go widział. Czyżby miał jakąś inną stronę, którą pokazuje tylko przy swoich uczniach? Yoh popatrzył na niego. Tłumaczył właśnie Opacho, dlaczego nie powinna była wychodzić z obozu  oraz czemu dostanie szlaban. Obrażone i smutne dziecko podeszło do skały i poszło spać. Chłopak w pelerynce spojrzał na nią spokojnie i odwrócił się do brata. Ten zaś wyszeptał, tak, że ten ledwie go usłyszał:

- Wiesz, ja… Chciałem podziękować i przeprosić. Za WTEDY. I… chciałem ci to dać –  podszedł, wręczył mu kopertę i szybko się oddalił. Starszy szybko ją otworzył. Gdy zobaczył co jest w środku, źrenice jego rozszerzyły się ze zdziwienia, a na twarzy pojawił się uśmiech. Schował kopertę do kieszenie i znów zwrócił wzrok na nieszczęsnego, zakłopotanego i zawstydzonego brata.

- I…? Coś jeszcze masz mi do powiedzenia…? – uśmiechał się enigmatycznie – Nie ważne co powiesz, ja wiem, że jest coś co chcesz mi powiedzieć. Reishi. – z zagadkowego, jego uśmiech zmienił się na okrutny. Yoh jeszcze bardziej się za czerwienił. Uciekł wzrokiem w bok i wstał.

- Nie mam ci nic do powiedzenia, naprawdę! – nie rozumiał, dlaczego Zake tak smutno się uśmiechnął, jakby chciał usłyszeć te słowa z jego ust. Owszem,  usłyszał już jego myśli, przez co mniej więcej rozumie jego sytuacja, jednak chce, aby ktoś oprócz niego poczuł się niekomfortowo. – Sadysta- mruknął jeszcze, odwrócił się i zaczął odchodzić. Bardzo chciał z nim porozmawiać, poznać go, zrozumieć. Powiedzieć kilka słów podziękowań. Zapytać się. Pomóc. Jednak nie wiedział jak zacząć, jak zacząć tę jakże trudną rozmowę. A on już to wszystko usłyszał i wie. Jednak, pomyśleć a powiedzieć, to dwie całkiem inne rzeczy. Myśl nic nie znaczy, dopóki nie zostanie wypowiedziana. Mimo to, Zake nie chciał potwierdzenia, upewnienia się czy to coś znaczy. Nie, on wiedział, że Yoh nie skłamał i jest pewien swoich słów. Chciał tylko poczuć się trochę mniej osamotnionym w tej niezręczności. Jednak, kiedy Yoh odszedł już kilka kroków w kierunku powrotnym, podbiegł do niego i przytulił go od tyłu. Yoh znieruchomiał, ale po chwili się odprężył. Usłyszał ciche:

- Arigato… - przy uchu. Chwilę później, poczuł, że postać na jego plecach staje się ogniem i w ten sposób znika. Pomyślał, że chciałby mieć taką możliwość znikania w niekomfortowych momentach. Uśmiechnął się. Już miał zacząć schodzić, kiedy zorientował się, że na field, na którym się znajduje, musiał wspinać się po pionowej ścianie. Rozejrzał się więc w koło i nagle zobaczył zarumienionego Zeka na Duchu Ognia. Ognisty potwór wyciągnął do niego łapę, na którą ten łatwo wszedł. Całkiem szybko pojawili się na dole. Kiedy Yoh zsiadał, Zake odezwał się jeszcze raz szeptem:

- Osoby które znam trochę lepiej, mówią na mnie Hao. Zrób z tą wiedzą, co zechcesz. – i zniknął. Yoh został sam. Stał jeszcze przez chwilę patrząc na miejsce w którym Hao siedział i zaczął iść w kierunku jaskini. Tam, ułożył się w śpiworze i zasnął.

***

- Mistrzu, dlaczego mamy ponownie walczyć z tymi słabymi szamanami? Z łatwości ich pokonałyśmy! – krzyczała jedna z członkiń zespołu Hana-gumi. Hao tylko przetarł dłonią oczy.

- Ile razy mam ci mówić, że teraz będą silniejsi niż kiedykolwiek! Rozumiesz? Poznają moje wspomnienia i techniki z najznakomitszego źródła – ode mnie z przeszłości. Nikt nie może im tego lepiej pokazać.

- Skoro tak, to dlaczego nam też nie przekazałeś takich informacji z tego najlepszego źródła? – piekliła się dalej. Nie rozumiała tego chłopaka. On natomiast, nie rozumiał jej. I nie zbyt miał na to ochotę.

- Mniejsza już o to! Macie tam iść, wygrać albo nie, chociaż lepiej by było gdyby jedna tak… Albo może nie… Dobra, starajcie się z całych sił, ale nie całkiem! – z niezrozumieniem trzy szamanki wyszły poza namiot ich mistrza. Ten za to, zaczął się głośno zastanawiać.

- Jeżeli wygrają, nie będę musiał mówić o tym Yoh. Ale stracę też możliwość porozmawiania z nim. Za to, jak przegrają, to nie dość że będą mieć depresję, to jeszcze będzie musiał odstawić jakiś monolog o tym i o siamtym. Mnóstwo roboty i stresu. No bo co jeżeli się zająknę? Albo powiem bez sensu? To będzie straszne! Mój autorytet zniknie i nikt nie będzie się mnie bał… A Yoh… - w tym momencie, do namiotu wbiegła Opacho machając rękami.

- Opacho widziała Wyrzutków! Są nie daleko! Opacho się boi! – wołała. Hao pochylił się nad nią z dobrotliwym uśmiechem. Następnie, wziął ją na barana i poszedł zobaczyć, gdzie to ona tych kretynów widziała. Okazało się, że patrzą tylko na walkę Yoh i Hana-gumi, więc uznał ich za nie groźnych.

***

- Opacho, życie mi uratowałaś! Gdyby nie ty, nie miałbym żadnej wymówki, dlaczego wróciłem z powrotem. A tak, widział że trzymam cię na Duchu Ognia. – mówił Hao do swojej małej towarzyszki.

- Opacho jest najlepsza! – krzyknęła dziewczynka w odpowiedzi. Chłopak zaśmiał się. Z nikim nie był tak wesoły, jak z tą małą dziewczynką. Kochał ją, jak Staś kochał Nel (tak, ostatnio przerabialiśmy w pustyni i w puszczy). Zrobiłby dla niej prawi wszystko. A, jako że widziała przyszłość, nie bardzo groziło jej porwanie przez Wyrzutków.

- Co to za krzyki? Mistrzu, jeszcze nie śpisz? – wszedł Lunchist. Popatrzył na dwójkę dzieci i załamał ręce. Wzniósł też oczy do góry i zaproponował, że zabierze pięciolatkę do jej namiotu. Szaman zgodził się i zaczął rozpamiętywać ten dzień. Był to jeden z najbardziej obfitujących w wydarzenia dni. Miał tylko nadzieję, że będzie tak teraz częściej.

środa, 29 kwietnia 2015

My

Tak, teraz będzie one-shot. Pierwsza część, dodajmy. Czy raczej - taki zalążek. Zajęło mi to pół godziny życia, które mogłam przeznaczyć na odrobienie pracy domowej albo pouczenie się do sprawdzianu... ALE, ALE! Wiecie który dzisiaj jest?
Choco: Środa!
Tak to też. Ale co było dokładnie rok temu?
Choco: 29 kwietnia!
Tak -.- Ale przede wszystkim, założyłam wtedy tego oto bloga. Średnio, wychodzi prawie dwa rozdziały na miesiąc. Nie powala ta liczba, ale cóż. Z powodu mego wzruszenia i radości, oddaję w wasze ręce ten oto rozdział. Tak jest krótki. Jutro będzie dłuższy. Obiecujem .-. Życzę miłego czytania. A, i jeżeli o czymś, o czymkolwiek zapomniałam, to proszę mi przypomnieć. Od testu szóstoklasity, ja tu umieram .-.
 
 
 
 
 
 
 
 
Właśnie pokonali jakieś dziwne czarownice. Jedna paliła, inna wyglądała jakby nienawidziła wszystkich i wszystkiego, a trzecia – jakby coś jej się w głowie poprzewracało. Jeszcze nie dawno, nie dali sobie z nimi rady, a tu proszę – pokonali je prawie że z łatwością. Nagle, przerywając  ogólnej radość, minus trzy szamanki, pojawił się Wróg Publiczny Numer Jeden Dla Wszystkich A Szczególnie Dla „Sprawiedliwości”, czyli po prostu Zake. Wszyscy szamani odruchowo się cofnęli, jedynie Yoh stał jak głaz. Przeciwnik podszedł do nich powoli. Był nad wyraz opanowany i spokojny. Poza tym, nieźle się trzymał jak na ponad 1000 letniego młodzieńca. Rozpoczęła się rozmowa.

- Oh, nie wiedziałeś? Ja i ty, jesteś dwoma częściami jednej całości. Bliźniakami. – zakończył wywód zwracając się do Yoh. To wszystko wyjaśnia, również to, dlaczego wygląda tak młodo. Yoh milczał. Po chwili, wszyscy z drużyny Zaka zniknęli. Po niedługim czasie, wszyscy ruszyli w dalszą drogę ku Dobie Village

***

I to już koniec rozdziału pierwszego… Nie no, żart.

***

- Ej, ej! Wiecie jak się nazywa żona kucharza, który już siedem razy wychodził za mąż? Usmażona! Hahahahahahaahahah! – śmiał się ze swojego, jakże suchego, żartu Choco. Na swoje nieszczęście, dostał zaraz po głowie od Lena i Treya. Tłumaczył się, że to było naprawdę śmieszne, jednak oni nie uznawali jego tłumaczeń i walili go po głowie. Dość spory kawałek dalej, szli Yoh z Anną, Tamara i Morty. Ostatnia dwójka szła trochę z tyłu – Tamara uważała się za nie godną kroczenia na równi z Itako i  szamanem, a Morty po prostu nie nadążał. Nie chciał on też iść obok chłopaków, bo bał się o swoje zdrowie psychiczne. Narzeczeństwo rozmawiało o tym jakże istotnym wydarzeniu, jakim było dowiedzenie się o bracie Yoh. Po chwili jednak zaprzestali, ponieważ głównie Anna mówiła, bo Yoh był zatopiony we własnych myślach. Wieczorem, znaleźli całkiem przytulną jaskinię do zamieszkania. Do jakiegokolwiek miasta było bardzo daleko, więc nawet Ryo zrezygnował z przyzwania Bill’ego. Nikt jednak nie zauważył dziwnie posępnej miny przyjaciela, który od momentu spotkania się ze swoim bratem chodził zamyślony. Rozmyślał on przez całą drogę do tego miejsca. A miał wiele do przemyślenia.

***

- Jesteśmy bliźniakami. Yoh. – głos długowłosego szamana rozchodził się po całej jego głowie. Powtarzał tylko te dwa zdania, trzy wyrazy, osiem sylab i 22 litery.  Rozpraszały one myśli, przywracały wspomnienia. Zawsze chciał mieć brata. Nigdy nie marzył nawet o bliźniaku. A teraz co? Ma go pokonać, może zabić… Swojego jedynego przyjaciela w dzieciństwie dlaczego? Bo co? Bo rodzina tak każe? Ojciec wędrujący po górach i matka unikająca go? Dziadek nie rozumiejący jego zainteresowań i myśli, i babcia którą widywał raz na ruski rok? Co złego jest w idei Zeka? Że co, zabicie ludzi? Owszem jest to brutalne i złe, jednak… czy nie marzył o tym, aby oni wszyscy zniknęli? Aby zostali tylko tacy jak on, w jego wieku, którzy nie będą na niego patrzeć z odrazą? Tak bardzo pragnął zaakceptowania. Teraz je ma. Jednak, patrząc na zachowanie ich wszystkich… Mają wątpliwości. Nie są pewni. To co chce zrobić… Nie! To co powinien zrobić, powinien od bardzo dawna! Inaczej, nie daruje sobie do końca życia. Ale strata przyjaciół… Tych ludzi, którzy nie uważają go za dziwnego i odrażającego. Marzył o nich. Jednak dał obietnice. Musi to zrobić. Tak…

***

Otworzył oczy. Podjął decyzje, po raz pierwszy całkiem samodzielnie. Nikogo się nie radził, bo doskonale znał odpowiedzi. Nie powinien. Lepiej nie. To niebezpieczne. Zwariował. Ale podjął tę decyzje sam. Weźmie na siebie całą odpowiedzialność. Nie ważne co się stanie, może nawet zginąć. Teraz musi tylko wyjść z namiotu tak, aby nie obudzić Trey’a. A wykonalne. Wymknął się po cichu z namiotu. Nasłuchiwał przez chwilę i przeszedł jak najdalej od posłań dziewczyn i Lena. Kiedy tylko wyszedł przed jaskinię, skierował się jakiś odległy, wysoko położony punkt. Stanął na fieldzie wziął głęboki oddech, spojrzał w niebo i krzyknął:

- Ej, Zake! Mam do ciebie sprawę! – natychmiast otoczył go pierścień ognia. Chłopak naprawdę żałował, że nie może się wycofać.
 
 
 
Tak, wiem było beznadziejnie. Do jutra!

niedziela, 19 kwietnia 2015

20. część 2 " To wy się znacie?"


Yoh odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, że skoro Kasumi mu odpowiedziała, to zrozumiała przekaz. Dzięki temu, w miarę należycie pożegna się z bratem, ale nikt nie zrozumie tego przekazu.  Czekała go już tylko awantura za nie przychodzenie do domu i wyjaśnienia: „Kto to był i co tu robił?”. Popatrzył po przyjaciołach, oczekując pytań, których powinni mieć całkiem pokaźną ilość. Mimo to, zaczęli rozchodzić się po domu. Wkrótce został na korytarzu sam na sam z Anną. „No nie, teraz to mi się dostanie. Anna mnie zabije!” myślał. Stało się jednak inaczej.  Podeszła do niego i przytuliła go. Potem walnęła, jednak większe wrażenie zrobił na nim uścisk. Był on krótki i nieśmiały. No i zaraz po nim nastąpiło siarczyste uderzenie w policzek. Zaskoczony spojrzał na Annę. Ta, z butą , smutkiem i zmęczeniem wypisanymi w oczach, powiedziała do niego:

- Jeszcze raz odstawisz coś takiego i nigdy nie pozbierasz się z treningami! – dostojnymi krokiem poszła na górę, a następnie udała się w swoim pokoju. Oparła się o zamknięte drzwi i zjechała na dół. Siedząc na podłodze, zaczęła się zastanawiać, co się z nią dzieje. „Dlaczego tak martwi się o Yoh? Jasne, jest jej narzeczonym oraz ma zostać Królem  Szamanów,  ale nigdy nie martwiła się tym gdzie jest, z kim jest… Kim była ta dziewczyna? Umie czytać w myślach… Poza tym, skąd się znają? Z turnieju? A może jeszcze wcześniej, zanim się poznali? Była bardzo ładna… A co jeżeli…? Nie! Ale dlaczego ja się tym tak martwię…?” Zasnęła.

***Len***

Dziewczyna szła za nim. Czuł się przez to nieco dziwnie. W sumie, nie wiedział dlaczego odprowadza ją do domu. Był zmęczony, śpiący, głodny i padnięty. Tak, on. Musiał szukać zagubionego szamana pod groźbą straty życia przed- i pogrobowego. Nie śpi od trzech dni, bo grał na kompie, a w dodatku prowadzi do domu nie znaną nikomu szamankę, które może chcieć ich wszystkich zabić podczas snu. Szli jednak dalej. On – wyglądający jakby mógł zabić każdego kto mu podejdzie pod nogi, ona – radosna i wyspana. Byli już na odpowiedniej ulicy. Podchodzili do furtki, gdy…

***Kasumi i Hao***


- Jesteście nie dobrzy! Jak tak można? W środku konwersacji… - marudziła Kasumi, co jakiś czas stękając, bo uderzała w kamień. Ani nie zwracała na to uwagi, tylko dalej ciągnęła ją po usianej złowrogimi szyszkami, złośliwymi kolcami i nieprzyjaznymi kamieniami. Leo tylko marudził pod nosem, że znowu w środku roboty kazano mu jakieś głupoty robić, a Morty czuł się winny, bo… No właśnie, nic złego nie zrobił. Ale czuł się winny. W obozowisku, Ani zamknęła dziewczynę w szafie i poszła coś zjeść.
Kasumi siedziała więc w koncie i emanowała mrokiem. Nagle, wpadła na genialny pomysł. Wezwała małego ognistego ducha, jakich to pełno przy ogniskach i innych takich, wypaliła niewielką dziurę w szafie i uciekła przez z nią. Traf chciał, że trafiła na Leo, który właśnie wracał do namiotu z kawałkiem ciasta i batonikiem. Przerażona zatrzymała się. On jednak, w całej swojej wspaniałomyślności, spojrzał na nią z politowaniem, dał batona i odszedł jak gdyby nigdy nic. Cicho szepnęła: „Dziękuje”, a on tylko podniósł rękę w geście: „nie ma za co”. Cichaczem wymknęła się do lasu, a potem skacząc po drzewach – do miejsca gdzie ostatnio widziała się z młodszym bratem. Siedział on na środku polany i był ogrywany przez Kashię w karty. Gdy tylko zobaczył siostrę, podbiegł do niej, potknął się, podbiegł znowu i zatrzymał się. Pełen ożywienia, zaczął wypytywać się o brata.
- Nie martw się, jeszcze żyje. – odparła na jego nie kończące się pytania.
- J-jak to jeszcze?!
- Trzy słowa. Nasza. Przyszła. Bratowa. – Odpowiedziała mu. Po chwili, zaczęła go pocieszać. Następnie, wraz z nimi, zaczęła grać w karty. Po kilku godzinach, zawiesiła się i szepnęła:
- Zabije mnie. Ani mnie zabije… - wstała szybko i próbowała uciec w stronę obozu, jednak nastolatkowie zatrzymali ją. Wyrzucili z niej o co jej chodziło oraz pocieszyli. W tym momencie, przypomniała ona sobie, że miała przekazać Hao wiadomość. Uszczęśliwiony nastolatek uśmiechnął się. Cała trójka szczęśliwa rozpoczęła kolejną partię gry. Radość jednak nie trwała długo, bo oto nagle na polanę wpadła Ani, ciągnąc za sobą nieszczęśliwego Leo.
- Gdzie. Ty. Jesteś! Masz szlaban! Się doigrałaś! – załapała ją za kołnierz i zaczęła wywlekać do lasu. Tym razem, Kasumi postanowiła stawiać opór.
- Nie! Ja tu jestem, no ten tego, potężna! O! Mogę was wszystkich w jednej chwili zabić lub zamienić w królikoryby!
- Masz do nas zbyt wielki sentyment, inaczej nie pozwalałabyś, żebyśmy za tobą łazili. – odezwał się Leo bezuczuciowym głosem. Kasumi zastanowiła się chwilę, wzięła oddech, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć i przyznała mu rację. Po dobroci wróciła razem z nimi do obozu i żyła krótko i nieszczęśliwie zmywając po obiedzie. Nie koniec.
***Yoh***
Po, dość miernej jakości, skrzyczeniu przez Annę, Yoh wszedł do kuchni i zjadł kanapkę z szynką i serem. Napił się też wody i wdał w rozmowę z Choco pod tytułem: „Dlaczego nie powinieneś opowiadać nowego żartu przy Trey’u i Lenie oraz gdzie ten drugi się podziewa. W pewnym momencie Trey bardzo nie ładnie przerwał im rozmowę, więc Słuchawkowy szaman wszedł na górę. Tknięty przeczuciem, wszedł do pokoju Anny. Zobaczył ją skuloną obok drzwi. Podszedł do niej, wziął ją na ręce i włożył do łóżka, a następnie przykrył kołdrą. Kiedy wychodził, spotkał przy drzwiach Layserga.
- Musimy poważnie porozmawiać. – powiedział on. Yoh spojrzał na niego z trwogą. To on zobaczył, chyba, coś dziwnego.
- Kim była ta dziewczyna, która przybiegła za tobą? – zapytał, nie czekając na odpowiedź kolegi.
- To… Koleżanka. – odpowiedział Yoh.
- Jest… jakaś dziwna. Poczułem od niej jakąś dziwną  znajomą aurę… - zamilkł jednak nie drążył tematu