Patrzyli na nią oniemiali. Ich wzrok
mówił więcej niż tysiąc słów. Kasumi zeskoczyła z drzewa i usiadła koło nich. Cały
czas śledzili ją wzrokiem. Milczeli jeszcze przez chwilę, w końcu Hao się
odezwał.
- Mogłabyś nam to wyjaśnić, z łaski swojej? – powiedział wymuszonym,
słodkim głosikiem. Dziewczyna odwróciła się, złożyła ręce na piersi i podniosła
lekko głowę do góry. Obraziła się.
- Nie! Ale mam prośbę. Jak umrzesz,
mógłbyś przekazać mojemu bratu, że jestem na niego obrażona do końca Króla
Duchów? Proszę~? – powiedziała, odwracając głowę w jego kierunku. Yoh, który
nic z tego nie rozumiał, zaczął być naprawdę zły.
- A może wyjaśniłabyś to MI? Bo
co jak co, ale nie ogarniam co się dzieje. – powiedział.
- Muuuuuuuuuuszę? To takie nużące……
Ale ok – dodała po zobaczeniu ich spojrzeń – No więc, jestem waszą siostrą.
Cześć. Tak żeby nie było, to mam na imię Kasumi. To moja… - liczy na palcach –
nie mam zielonego pojęcia która, reinkarnacja. Ale w tym ciele, mam 14 lat, tak
jak wy. Wiecie, że urodziliśmy się tego samego dnia? – spojrzeli na nią,
wzrokiem który powinien ją zabić na miejscu – dobra, dobra. Nasze narodziny… (w
tym momencie następuje retrospekcja, falujący obraz i takie tam)
*** 14 lat temu***
Rodzina Asakurów zebrała się w jednym pokoju. Już niedługo
Keiko ma urodzić. Wiadomo było, że urodzi dwóch chłopców – w tym, Zeka. Miała być
też dziewczynka. Nie musieli jej zabijać – była martwa już na początku. A
raczej nie tyle martwa, co w tak bardzo złym stanie, że tylko w szpitalu dałoby
się ją uratować. Ale w szpitalu nie dałoby się zabić bliźniaków, więc nie mogli
tego zrobić. Poza tym, nie wiadomo czy Zeke dla zmyłki nie reinkarnowałby się w
ciele dziewczynki, tak dla zmyłki. Więc będą musiały umrzeć wszystkie dzieci. Ich
nie doszła matka była zrozpaczona. Ale wypełniała swą powinność. Już zaczynała.
Pierwsza urodziła się dziewczynka. Nie mieli jak jej ratować, bo przecież w
każdej chwili mogło wyjść kolejne dziecko. Po prostu ułożyli ją w misce z
ciepłą wodą, tak by mogła oddychać. Yohmei przygotowywał się do zabicia
kolejnego dziecka. Wahał się tylko przez chwilę, ale wystarczyło to, aby Duch
Ognia się nim zaopiekował. Zniknął w ogniu. Ale dziecko w wodzie, leżało zbyt
blisko. Podmuch ognia wyrzucił je przez okno, które było otwarte. Wylądowała w
rzece. Wtedy właśnie urodził się Yoh. Nigdy nie widział swojego rodzeństwa…
Rzeka płynęła dość prędko, ale misa się nie przewróciła. W końcu została
wyrzucona na brzeg. Tam, czekał na nią mężczyzna, który dobrze znał duszę która
zamieszkuje to ciało. Zabrał je do obozu. Będzie ją tu wychowywać. Musi nauczyć
jej ciało chodzić, mówić i całą resztę. Jej dusza będzie mu w tym pomagać, ale
to nie wystarczy… W domu Asakurów natomiast, jej matka rozpaczała. Dziecko
gdzieś zniknęło. „Przecież, gdybyśmy od razu byli w szpitalu, stało by się tak
samo, a nawet lepiej. Gdyby ten perfidny przodek, miałabym trójkę kochanych
dzieci. Ale to, że porwał moją córkę… Gdyby Mikihisa się sprężył, zdążył by do
szpitala! Ale nie, on musiał ją porwać. Mam tylko nadzieję, że jej pomorze…”
***znowu czasy turnieju***
Patrzyli na nią oniemiali. To było najdziwniejsze co
usłyszeli przez ostatni czas.
- Mam siostrę! – wykrzyknął Yoh i
przytulił ją. Reakcja Hao był inna…
- Nie jestem najstarszy?!? –
powiedział z rozpaczą w głosie – Ale że jak to...? Ja nie chce!
- Chyba nie znosi tego za dobrze…
- Kasumi spojrzała z politowaniem na brata. – Weź do pociesz!
- Nie martw się, ja jestem
przecież najmłodszy. Poza tym, jesteś najstarszy z bliźniaków! A to, że jesteś środkowy z trojaczków, to nieważne! –
próbował go pocieszyć najmłodszy. Udało mu się.
- Wiedziałem, że z nią jest coś
nie tak… - dodał przez łzy. W tym momencie przez polanę przebiegł Morty,
którego gonił jakiś szop.
- Cześć Yoh, Kasumi i Yoh! – i już
go nie było. Po chwili milczenia, wybuchli śmiechem. Nagle Yoh wstał jak oparzony.
Popatrzył na nich z przerażeniem.
- Anna mnie zabije! – spojrzeli na niego
zdziwieni – Chodzi mi oto, że jest późno, a ja jestem poza domem i nikt nie wie
gdzie jestem! A tak w ogóle, co tu robił Morty? – dodał
- A wiesz, też się zastanawiałem…
Wyjaśnisz? – spytał siostry
- Uczę go na szamana. To jeden z
moich najbardziej pojętych uczniów! – powiedziała do braci, którzy się zdziwili.
Szczególnie Yoh, bo Hao widział go już w akcji. Kasumi więc wyjaśniła im
wszystko od początku…
***Morty***
Koniec końców, zjadłem swojego batonika. Leo miał mi
pokazać sposób na bardziej efektowne treningi, więc musiałem się doładować. Namiot
jego nowego kolegi był jednym z największych. Stół roboczy był zawalony
papierami i planami. Na podłodze leżały niedokończone wynalazki, a w pudełkach
narzędzia i inne takie. Widać, że jest wynalazcą. Ale było też wiele malunków.
Zaraz… Czy to jest Mona Liza?!?!!?!?!?!?!?!!?!?
- O jest! Masz! – podał mu szopa – to jest Steve. Pokazujesz
mu marchewkę, wkładasz do kieszeni i zaczyna cię gonić. Jak chcesz się
zatrzymać, dajesz mu jedzenia. A potem znowu. Każdy dostaje pięć marchewek, więc
można mieć tylko tyle przerw. W obozie jest miejsce gdzie dajemy mu ostatnią.
Jakieś pytania? Nie? No i fajno. Na trening! – wypchnął go. Więc Morty
postanowił potrenować. Zrobił tak jak mu kazano. Biegnie sobie, jakaś wiewiórka
łazi po drzewie, kot się na niego gapi (pewnie z obozu) a szop psychol go goni.
Już kończy. Zużył wszystkie marchewki, bo to Steve bardzo szybko się porusza,
Wbiega na polankę gdzie widzi swojego przyjaciela i mentorkę.
- Cześć Yoh, Kasumi i Yoh! – i biegnie dalej. Chwila że
zaraz co?!!? Tam było dwóch Yoh! Musi to sprawdzić! Ale nie ma już żadnych
marchwi! Dopiero w obozie może się zatrzymać. Biegnie szybciej niż kiedykolwiek
wcześniej, zgarnia karotkę i daje zwierzęciu. Wtedy podbiega do niego Opicho.
- Opicho chce żebyś poszedł na podwieczorek! – wtedy przybiegła
Ani.
- Och jesteś! Świetnie! Mógłbyś się nią zająć? Musisz do
głównego ogniska, tam na stole jest jedzenie. Daj jej kawałek ciasta i
zaprowadź do mojego namiotu. Dzięki!- I już jej nie było. Chcąc nie chcąc
musiał się zająć dzieckiem, które było jego wielkości. To się nazywa pech. Po
ciągłym gonieniu i wyrywaniu czekoladowych batoników, był tak padnięty, że
ledwie doczołgał się do namiotu. To był wyjątkowo ciężki dzień.
To jest Steve:
Tak no i tyle. Mam nadzieję, że ten rozdział wiele wyjaśnił.
Hao: Nie jestem już najstarszy! T.T
Yoh: Jestem najmłodszy! T.T
Morty: A ja zmęczony -,-
Hao: Ale Ty nam siostry nie zrobisz co nie?* podejrzliwy wzrok*
OdpowiedzUsuńEee ._. Nie, nie* chowa jakieś szkice*
Rozdział cudny!!!!! Ja nie jestem średnia...
Hao: Ale... Nie zrobisz nam siostry, prawda?
Nawet jeśli to co!? No rozdział super! A masz gofra^^
Yyy... Za bardzo nie wiem, od czego zacząć. Wszystko działo się tak szybko...^^'
OdpowiedzUsuńNo dobra. Zacznijmy może od kwestii siostry. Trojaczki... Przyznam szczerze, że nie przepadam za tym tematem i drażni mnie on za każdym razem, gdy na niego natrafiam na różnych blogach. Bliźniacy to bliźniacy!>< Aczkolwiek nie spotkałam się jeszcze z tak... oryginalnym wyjaśnieniem, jak doszło do rozdzielenia rodzeństwa. Ba, "oryginalne" to mało powiedziane^^'' Raczej... dziwaczne i mało prawdopodobne?^^' Że podmuch ciepłego powietrza, że wypadła przez okno do rzeki, że przeżyła to wszystko...O.o Gomen, ale chyba tego nie kupuję^^'''
Za to reakcja bliźniaków (zwłaszcza Hao) była już fajna:) Taka pocieszna:D Mam nadzieję, że kochane rodzeństwo uratuje go przed gniewem Anny^^'
Hah, treningi Manty są coraz lepszeXDD
Buziaczki i czekam na next:)