Ogień otaczał go ze wszystkich stron. Powinno być mu gorąco.
Powinno, ale nie było. Było mu tylko… ciepło, ale nie bez przesady. Po prostu
tak jak zwykle na pustyni. Nagle, z płomieni wyłoniła się twarz. Rozejrzała się
na boki, zauważyła chłopaka i mrugnęła. Po chwili wyszła z ognia wraz z resztą ciała.
- Myślałem, że trochę później przyjdziesz do mnie dołączyć –
mruknął Zake sam do siebie. Po chwili, dodał nieco głośniej do Yoh, tak, aby
ten go usłyszał:
- Witaj braciszku. Czyżbyś pragnął dołączyć do mnie? –
zapytał z nadzieją na odpowiedź przeczącą.
- Eee… Nie. Niestety. Bywa. – powiedział ze zdenerwowaniem
Yoh. Zestresowany, przejechał dłonią po karku. Zake odetchnął z ulgą i z
uśmiechem powiedział:
- Całe szczęście, nie widziałbym co wtedy powiedzieć~! – szybko
jednak poprawił się:
- To znaczy, jeszcze do mnie dołączysz mój bracie! Razem
zawładniemy światem, bądź siłą wyrwę ci z ciała twoją duszę. Eto… W sumie, dlaczegoś mnie wołał? – dodał po
chwili z trochę głupią miną. Mimo to, jego mina nie była głupsza od miny Yoh,
ponieważ trudno o głupszą minę niż mina Yoh. Patrzył z rozdziawioną buzią na
brata, który próbował wybuchnąć śmiechem, za to zachować poważny wygląd. Kłopotliwe
milczenie przerwał łomot, jak gdyby coś spadło ze skały. Okazało się, że tym „czymś”
była Opacho, która poszukiwała swojego mistrza. Yoh jednak nie wiedział kto to,
co to, jak i gdzie, więc odruchowo wyciągnął miecz z futerału. Przestraszył tym
dziewczynkę, która z przerażeniem podbiegła do Zeka i przytuliła się do niego.
Ten zasłonił ją przed „złym panem” i spojrzał z wyrzutem na szamana.
- Dziecko mi straszysz! – zawołał i dodał – Przeproś!
Yoh zaczął więc
przepraszać małą murzynkę na kolanach, choć nie bardzo wiedział dlaczego. Kiedy
ta mu wybaczyła, usiadł. Wtedy, ona podeszła, walnęła go dłonią po głowie i
powiedziała:
- Wyglądasz jak mistrz Hao, ale jesteś od niego brzydszy! –
zawołała. Yoh, zawstydzony, odwrócił głowę. Zrobił to też, aby nie widzieć
śmiejącej się twarzy Zeka. Nie wiedział co się dzieje. Nigdy nie widział
przodka tak wesołego, ale nie wiele razy go widział. Czyżby miał jakąś inną
stronę, którą pokazuje tylko przy swoich uczniach? Yoh popatrzył na niego.
Tłumaczył właśnie Opacho, dlaczego nie powinna była wychodzić z obozu oraz czemu dostanie szlaban. Obrażone i
smutne dziecko podeszło do skały i poszło spać. Chłopak w pelerynce spojrzał na
nią spokojnie i odwrócił się do brata. Ten zaś wyszeptał, tak, że ten ledwie go
usłyszał:
- Wiesz, ja… Chciałem podziękować i przeprosić. Za WTEDY. I…
chciałem ci to dać – podszedł, wręczył mu
kopertę i szybko się oddalił. Starszy szybko ją otworzył. Gdy zobaczył co jest
w środku, źrenice jego rozszerzyły się ze zdziwienia, a na twarzy pojawił się
uśmiech. Schował kopertę do kieszenie i znów zwrócił wzrok na nieszczęsnego,
zakłopotanego i zawstydzonego brata.
- I…? Coś jeszcze masz mi do powiedzenia…? – uśmiechał się
enigmatycznie – Nie ważne co powiesz, ja wiem, że jest coś co chcesz mi
powiedzieć. Reishi. – z zagadkowego, jego uśmiech zmienił się na okrutny. Yoh
jeszcze bardziej się za czerwienił. Uciekł wzrokiem w bok i wstał.
- Nie mam ci nic do powiedzenia, naprawdę! – nie rozumiał,
dlaczego Zake tak smutno się uśmiechnął, jakby chciał usłyszeć te słowa z jego
ust. Owszem, usłyszał już jego myśli,
przez co mniej więcej rozumie jego sytuacja, jednak chce, aby ktoś oprócz niego
poczuł się niekomfortowo. – Sadysta- mruknął jeszcze, odwrócił się i zaczął
odchodzić. Bardzo chciał z nim porozmawiać, poznać go, zrozumieć. Powiedzieć
kilka słów podziękowań. Zapytać się. Pomóc. Jednak nie wiedział jak zacząć, jak
zacząć tę jakże trudną rozmowę. A on już to wszystko usłyszał i wie. Jednak,
pomyśleć a powiedzieć, to dwie całkiem inne rzeczy. Myśl nic nie znaczy, dopóki
nie zostanie wypowiedziana. Mimo to, Zake nie chciał potwierdzenia, upewnienia
się czy to coś znaczy. Nie, on wiedział, że Yoh nie skłamał i jest pewien
swoich słów. Chciał tylko poczuć się trochę mniej osamotnionym w tej niezręczności.
Jednak, kiedy Yoh odszedł już kilka kroków w kierunku powrotnym, podbiegł do
niego i przytulił go od tyłu. Yoh znieruchomiał, ale po chwili się odprężył. Usłyszał
ciche:
- Arigato… - przy uchu. Chwilę
później, poczuł, że postać na jego plecach staje się ogniem i w ten sposób
znika. Pomyślał, że chciałby mieć taką możliwość znikania w niekomfortowych
momentach. Uśmiechnął się. Już miał zacząć schodzić, kiedy zorientował się, że
na field, na którym się znajduje, musiał wspinać się po pionowej ścianie.
Rozejrzał się więc w koło i nagle zobaczył zarumienionego Zeka na Duchu Ognia.
Ognisty potwór wyciągnął do niego łapę, na którą ten łatwo wszedł. Całkiem
szybko pojawili się na dole. Kiedy Yoh zsiadał, Zake odezwał się jeszcze raz
szeptem:
- Osoby które znam trochę lepiej,
mówią na mnie Hao. Zrób z tą wiedzą, co zechcesz. – i zniknął. Yoh został sam.
Stał jeszcze przez chwilę patrząc na miejsce w którym Hao siedział i zaczął iść
w kierunku jaskini. Tam, ułożył się w śpiworze i zasnął.
***
- Mistrzu, dlaczego mamy ponownie walczyć z tymi słabymi
szamanami? Z łatwości ich pokonałyśmy! – krzyczała jedna z członkiń zespołu
Hana-gumi. Hao tylko przetarł dłonią oczy.
- Ile razy mam ci mówić, że teraz
będą silniejsi niż kiedykolwiek! Rozumiesz? Poznają moje wspomnienia i techniki
z najznakomitszego źródła – ode mnie z przeszłości. Nikt nie może im tego
lepiej pokazać.
- Skoro tak, to dlaczego nam też
nie przekazałeś takich informacji z tego najlepszego źródła? – piekliła się dalej.
Nie rozumiała tego chłopaka. On natomiast, nie rozumiał jej. I nie zbyt miał na
to ochotę.
- Mniejsza już o to! Macie tam
iść, wygrać albo nie, chociaż lepiej by było gdyby jedna tak… Albo może nie… Dobra,
starajcie się z całych sił, ale nie całkiem! – z niezrozumieniem trzy szamanki
wyszły poza namiot ich mistrza. Ten za to, zaczął się głośno zastanawiać.
- Jeżeli wygrają, nie będę musiał
mówić o tym Yoh. Ale stracę też możliwość porozmawiania z nim. Za to, jak
przegrają, to nie dość że będą mieć depresję, to jeszcze będzie musiał odstawić
jakiś monolog o tym i o siamtym. Mnóstwo roboty i stresu. No bo co jeżeli się zająknę?
Albo powiem bez sensu? To będzie straszne! Mój autorytet zniknie i nikt nie będzie
się mnie bał… A Yoh… - w tym momencie, do namiotu wbiegła Opacho machając
rękami.
- Opacho widziała Wyrzutków! Są
nie daleko! Opacho się boi! – wołała. Hao pochylił się nad nią z dobrotliwym
uśmiechem. Następnie, wziął ją na barana i poszedł zobaczyć, gdzie to ona tych
kretynów widziała. Okazało się, że patrzą tylko na walkę Yoh i Hana-gumi, więc
uznał ich za nie groźnych.
***
- Opacho, życie mi uratowałaś! Gdyby nie ty, nie miałbym żadnej
wymówki, dlaczego wróciłem z powrotem. A tak, widział że trzymam cię na Duchu
Ognia. – mówił Hao do swojej małej towarzyszki.
- Opacho jest najlepsza! –
krzyknęła dziewczynka w odpowiedzi. Chłopak zaśmiał się. Z nikim nie był tak
wesoły, jak z tą małą dziewczynką. Kochał ją, jak Staś kochał Nel (tak,
ostatnio przerabialiśmy w pustyni i w puszczy). Zrobiłby dla niej prawi
wszystko. A, jako że widziała przyszłość, nie bardzo groziło jej porwanie przez
Wyrzutków.
- Co to za krzyki? Mistrzu,
jeszcze nie śpisz? – wszedł Lunchist. Popatrzył na dwójkę dzieci i załamał
ręce. Wzniósł też oczy do góry i zaproponował, że zabierze pięciolatkę do jej
namiotu. Szaman zgodził się i zaczął rozpamiętywać ten dzień. Był to jeden z
najbardziej obfitujących w wydarzenia dni. Miał tylko nadzieję, że będzie tak
teraz częściej.