środa, 29 kwietnia 2015

My

Tak, teraz będzie one-shot. Pierwsza część, dodajmy. Czy raczej - taki zalążek. Zajęło mi to pół godziny życia, które mogłam przeznaczyć na odrobienie pracy domowej albo pouczenie się do sprawdzianu... ALE, ALE! Wiecie który dzisiaj jest?
Choco: Środa!
Tak to też. Ale co było dokładnie rok temu?
Choco: 29 kwietnia!
Tak -.- Ale przede wszystkim, założyłam wtedy tego oto bloga. Średnio, wychodzi prawie dwa rozdziały na miesiąc. Nie powala ta liczba, ale cóż. Z powodu mego wzruszenia i radości, oddaję w wasze ręce ten oto rozdział. Tak jest krótki. Jutro będzie dłuższy. Obiecujem .-. Życzę miłego czytania. A, i jeżeli o czymś, o czymkolwiek zapomniałam, to proszę mi przypomnieć. Od testu szóstoklasity, ja tu umieram .-.
 
 
 
 
 
 
 
 
Właśnie pokonali jakieś dziwne czarownice. Jedna paliła, inna wyglądała jakby nienawidziła wszystkich i wszystkiego, a trzecia – jakby coś jej się w głowie poprzewracało. Jeszcze nie dawno, nie dali sobie z nimi rady, a tu proszę – pokonali je prawie że z łatwością. Nagle, przerywając  ogólnej radość, minus trzy szamanki, pojawił się Wróg Publiczny Numer Jeden Dla Wszystkich A Szczególnie Dla „Sprawiedliwości”, czyli po prostu Zake. Wszyscy szamani odruchowo się cofnęli, jedynie Yoh stał jak głaz. Przeciwnik podszedł do nich powoli. Był nad wyraz opanowany i spokojny. Poza tym, nieźle się trzymał jak na ponad 1000 letniego młodzieńca. Rozpoczęła się rozmowa.

- Oh, nie wiedziałeś? Ja i ty, jesteś dwoma częściami jednej całości. Bliźniakami. – zakończył wywód zwracając się do Yoh. To wszystko wyjaśnia, również to, dlaczego wygląda tak młodo. Yoh milczał. Po chwili, wszyscy z drużyny Zaka zniknęli. Po niedługim czasie, wszyscy ruszyli w dalszą drogę ku Dobie Village

***

I to już koniec rozdziału pierwszego… Nie no, żart.

***

- Ej, ej! Wiecie jak się nazywa żona kucharza, który już siedem razy wychodził za mąż? Usmażona! Hahahahahahaahahah! – śmiał się ze swojego, jakże suchego, żartu Choco. Na swoje nieszczęście, dostał zaraz po głowie od Lena i Treya. Tłumaczył się, że to było naprawdę śmieszne, jednak oni nie uznawali jego tłumaczeń i walili go po głowie. Dość spory kawałek dalej, szli Yoh z Anną, Tamara i Morty. Ostatnia dwójka szła trochę z tyłu – Tamara uważała się za nie godną kroczenia na równi z Itako i  szamanem, a Morty po prostu nie nadążał. Nie chciał on też iść obok chłopaków, bo bał się o swoje zdrowie psychiczne. Narzeczeństwo rozmawiało o tym jakże istotnym wydarzeniu, jakim było dowiedzenie się o bracie Yoh. Po chwili jednak zaprzestali, ponieważ głównie Anna mówiła, bo Yoh był zatopiony we własnych myślach. Wieczorem, znaleźli całkiem przytulną jaskinię do zamieszkania. Do jakiegokolwiek miasta było bardzo daleko, więc nawet Ryo zrezygnował z przyzwania Bill’ego. Nikt jednak nie zauważył dziwnie posępnej miny przyjaciela, który od momentu spotkania się ze swoim bratem chodził zamyślony. Rozmyślał on przez całą drogę do tego miejsca. A miał wiele do przemyślenia.

***

- Jesteśmy bliźniakami. Yoh. – głos długowłosego szamana rozchodził się po całej jego głowie. Powtarzał tylko te dwa zdania, trzy wyrazy, osiem sylab i 22 litery.  Rozpraszały one myśli, przywracały wspomnienia. Zawsze chciał mieć brata. Nigdy nie marzył nawet o bliźniaku. A teraz co? Ma go pokonać, może zabić… Swojego jedynego przyjaciela w dzieciństwie dlaczego? Bo co? Bo rodzina tak każe? Ojciec wędrujący po górach i matka unikająca go? Dziadek nie rozumiejący jego zainteresowań i myśli, i babcia którą widywał raz na ruski rok? Co złego jest w idei Zeka? Że co, zabicie ludzi? Owszem jest to brutalne i złe, jednak… czy nie marzył o tym, aby oni wszyscy zniknęli? Aby zostali tylko tacy jak on, w jego wieku, którzy nie będą na niego patrzeć z odrazą? Tak bardzo pragnął zaakceptowania. Teraz je ma. Jednak, patrząc na zachowanie ich wszystkich… Mają wątpliwości. Nie są pewni. To co chce zrobić… Nie! To co powinien zrobić, powinien od bardzo dawna! Inaczej, nie daruje sobie do końca życia. Ale strata przyjaciół… Tych ludzi, którzy nie uważają go za dziwnego i odrażającego. Marzył o nich. Jednak dał obietnice. Musi to zrobić. Tak…

***

Otworzył oczy. Podjął decyzje, po raz pierwszy całkiem samodzielnie. Nikogo się nie radził, bo doskonale znał odpowiedzi. Nie powinien. Lepiej nie. To niebezpieczne. Zwariował. Ale podjął tę decyzje sam. Weźmie na siebie całą odpowiedzialność. Nie ważne co się stanie, może nawet zginąć. Teraz musi tylko wyjść z namiotu tak, aby nie obudzić Trey’a. A wykonalne. Wymknął się po cichu z namiotu. Nasłuchiwał przez chwilę i przeszedł jak najdalej od posłań dziewczyn i Lena. Kiedy tylko wyszedł przed jaskinię, skierował się jakiś odległy, wysoko położony punkt. Stanął na fieldzie wziął głęboki oddech, spojrzał w niebo i krzyknął:

- Ej, Zake! Mam do ciebie sprawę! – natychmiast otoczył go pierścień ognia. Chłopak naprawdę żałował, że nie może się wycofać.
 
 
 
Tak, wiem było beznadziejnie. Do jutra!

1 komentarz: