wtorek, 26 sierpnia 2014

11. Dużo myśli


Ohayo! Wyrobiłam się przed środą! Radujmy się! Rozdział jest... inny. Taki bardziej zby wam namieszać w głowie ^^" Dedykuje go Miki, która chyba powinna zaraz tu być...
 
 
Chilp. Chlip. Chlip. Łzy spływały mi po twarzy. Jak można być tak niegodziwym i kazać komuś obierać i kroić cebulę? Co z tego że musimy oszczędzać na ubranie dla niego, więc musimy sami sobie coś ugotować? Jego pelerynka wystarczy! Co z tego, że jest szara i w zasadzie jej nie ma. Kashia łaziła po obozie i coś robiła. Powiedziała, że dzisiaj ktoś przyjdzie nas odwiedzić. Od incydentu z Wlasiaczami, jak nazywa ich Kashia, minęło trochę czasu. Moje włosy są… krótkie. Aż się boje na nie patrzeć. Pamiętam, że jako potężny szaman, Zeke swoje foryoku musiał umieszczać również we włosach. Nadal mi to zostało, więc straciłem trochę mocy. Później przyszedłem na to miejsce i pozbierałem resztki włosów, których nie wywiał wiatr. Widziałem Mortiego, który na mnie patrzył. Szybko więc zebrałem i zacząłem odchodzić. Poszedł chwilę za mną, na szczęście udało mi się go zgubić. On w ogóle nie patrzy na drzewa! No cóż. Później wpadłem do obozu i zostałem zmuszony do tej katorgi. Przecież jestem prawie najsilniejszym szamanem na Ziemi. Tej beznadziejnej Ziemi. Zepsutej przez ludzi. Ludzi, których trzeba zniszczyć. To mój cel. Być Królem Szamanów i zniszczyć ludzi… Aaa! Znowu te myśli. Są straszne. Raz prawie podpaliłem ludzi na polanie, nie daleko. Rzucili papierek na trawę. Ale tylko ich nastraszyłem. Poobdzierany chłopak, który wyskakuje z lasu i zbiera papierek. Później już pilnowali się, żeby nic nie upuścić. Zostawili tylko kartkę i pieniądze. Byliśmy więc do przodu o 2000 jenów. Co z tego, że dali mi na ubrania, a nie jedzenie. Prawie najsilniejszy szaman. Ta myśl kołacze mi się w głowie już od jakiegoś czasu.  Kim ona jest? Dlaczego nigdy o niej nie słyszałem? Wiem, że nie kłamie, bo jak kiedyś mi się nudziło, to przeszukałem sobie wspomnienia Zeka. Miał siostrę. Później przez tydzień musiałem siedzieć w klatce. Uśmiechnąłem się bezwiednie. To nie były tak naprawdę złe czasy. Owszem, czasem mi się nudziło, ale bywało też wesoło. Śmiałem się z wygłupów sprzymierzeńców, albo z myśli Zeka. Często rozmawialiśmy. Tak naprawdę znam go chyba najlepiej ze wszystkich. Pamiętam, jak wychowywał mnie ten ludzik lego. Często było tak, że choć Zeke opanował chodzenie tym ciele, to dawał mi pochodzić.  Blocken wiele razy się dziwił, że czasem potrafiłem biegać, a czasem ledwie ustać. Czasem mówiłem. Raz zabrał mnie do szkoły. Nauczył czytać. Tak naprawdę, nie przeszkadzało mi, że moje ciało zabija. A jednak, zmieniło się to kiedy zyskałem  przyjaciela. Człowieka. Miałem siedem lat. Zeke, był wtedy słabszy. To przez to, że mieliśmy wielką walkę. Całe jego foryoku zniknęło. Zostało tylko to co ma każdy człowiek. On się regenerował, a ja chodziłem i nas karmiłem. Był przecież dla mnie jak ojciec. Można by rzec, kochałem go. Kiedyś na targu, spotkałem chłopca. Widział duchy, ale nikomu tego nie mówił. Dowiedziałem się tego tylko dlatego, że mam to głupie reishi. Opiekowałem się nim. Graliśmy w piłkę. Wiedziałem jednak, że nie długo będziemy musieli ruszać w drogę.  Gdy mu o tym powiedziałem… był załamany. Chciał iść z nami, ale wiedziałem, że nie będzie pochwalał tego co robimy. Wtedy po raz pierwszy zwątpiłem...

- Ha, i może teraz mi powiesz, że nie wyglądasz jak Yoh? – usłyszałem ten głos. Osoby, która mogłaby mi pomóc to wszystko zrozumieć. Gdybym tylko się jej tak strasznie nie bał…

- Hao, ty się mnie boisz? – ach znowu nie zamknąłem za sobą drzwi. Umysłowych w sensie.

- Co ty tu robisz? – spytałem dość opryskliwie. Instynkt mi mówił, że coś jest z nią nie tak.

- Jem tutaj obiad. Znaczy przynoszę, bo przecież ty musisz żebrać  - powiedziała z wyższością

- Przecież pożyczyłabym ci troszkę pieniążków. Tylko trzeba poprosić… - spojrzałem na nią. Po chwili się uśmiechnąłem.  Mam tylko nadzieje, że obiad upłynie nam w miarę przyjemnej atmosferze.

*** *** ***

- Muszę jeść to mięso? Przecież kiedyś było żywe. – Yoh skrzywiony odepchnął od siebie jedzenie. Ha, jakby rok temu ktoś mu powiedział, że za rok nie będzie chciał jeść mięsa, wyśmiałby go. Teraz jednak, wszystko jest możliwe. Tyle się zdarzyło… Dostałem od losu to czego pragnąłem. Brata. Owszem, chciałem mieć przyjaciół, to mi się udało. Nie pozwolę, żeby coś im się stało. Ale to czego pragnąłem, brat, pozbyłem się tego. Zabiłem. Dlaczego? Wciąż zadaję sobie to pytanie. Czy nie wierzyłem, że moje marzenie mogło się spełnić? Że nie zasługuję na to? A może, zauważyłem, że nie da się już mu pomóc. Znalazłem dobre strony każdego, ale nie brata. To takie… okrutne. Utracić coś, czego się pragnęło i to z własnej winy. Nie zasługiwałem na niego. Nie próbowałem go zrozumieć. A może, bałem się stracić przyjaciół? Gdybym nie wiedział, że istnieje, oni by mi wystarczyli. Tyle tylko, że już wiem. Czuję pustkę w sercu. Gdybym się wtedy zawahał, albo gdyby ktoś go opatrzył. Chociaż nie, to by nie wystarczyło. Musiałby by to być naprawdę potężny szaman. Odruchowo zjadłem kawałek mięsa. Po chwili, zaczął się dusić i w toalecie zwymiotowałem. Poszedłem do pokoju, wołając od razu, że więcej nie zjem. Płakałem. Wyskoczyłem przez okno i uciekłem do lasu. Przewróciłem się i nastała ciemność.
Ok. Krótkie to i dziwne, ale pisałam to na szybko. i słuchałam tego: link zakochałam się normalnie. Normalnie się poryczałam. Ale teraz wielce ciekawa historia mojego życia. Można ominąć. No więc, po pierwsze, czytałam sobie taki FF o Hetali (chyba przed ostatnią część KacBerlin, czyli KacWarszawa) no i tam  jest fragment gdzie Polska mówi, że Litwa wlazła na kolumnę Zygmunta, a strażak myśli że to kot. Potem, wieczorem, idę sobie z rodzicami po starówce i myślę sobie: "Jak bym była Hao, to bym wszystkich zaraz sfajczyła" No i nagle przyjeżdżają strażacy (akurat wtedy kiedy myśle o zrobieniu pożaru XD) no i coś robią. No i moja mama takie coś: o pewnie kota zdejmują, albo co. No, a ja sobie wyobraziłam taką pijaną Litwę na kolumnie Zygmunta ( która, nawiasem, stała tuż obok) Ledwie udało mi się nie wybuchnąć śmiechem. No bo w końcu, co za zbieg okoliczności, co nie? Dobrze, to ja już kończę.
Ren: Miki-san, rozumiem, że się o mnie troszczysz, ale ona mnie naprawdę nie bije. To wtedy w komentarzu, to dlatego, że zjadłem ostatni kawałek ciasta... smaczne było :D
No widzisz. Ja tu jestem grzeczna. I wyrobiłam się przed północą. Magia!

2 komentarze:

  1. No fajnie~ * głaszcze Kashi po głowie* Dobra będę pisać... Jak mam się nie troszczyć, a o ciasto to się nie masz co gniewać, mogę Ci dać z dwieście... ale za co Ty mu żelazkiem rąbnęłaś? A rozdział świetny. Yoh wiem co czujesz... Mi mięso wmuszali...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze... Aż nie wiem, co powiedzieć na te wszystkie rozmyślania Hao. Raz mnie rozśmieszał, a zaraz potem robiło mi się smutno:( To prawda, nie można patrzeć na jego relacje z Zeke'iem w kategorii "czarne" i "białe". Zeke wykorzystywał Haosiowe ciało jako naczynie na swoją duszę, zabijał i ROZDZIELIŁ MOICH BLIŹNIAKÓW, ale nie można przemilczeć tego, że - jakby na to nie patrzeć - wychowywał Hao. I był dla niego jedyną rodziną. ACZKOLWIEK z drugiej strony gdyby nie Zeke, to Hao miałby za rodzinę braciszka...== Mam nadzieję, że dziewczyny szybko go zagonią do spotkania z Yoh;D
    No właśnie, o wilku mowa. Biedactwo:( Już nawet jeść nie może normalnie:( To się musi skończyć! Ma wpaść na Hao, choćby nie wiem co!
    Aa, Sabaton:) Ano mają piosenki, które trafiają w uczucia. Posłuchaj sobie też "The Final Solution";)

    OdpowiedzUsuń