Ohayo! Wyrobiłam się przed środą! Radujmy się! Rozdział jest... inny. Taki bardziej zby wam namieszać w głowie ^^" Dedykuje go Miki, która chyba powinna zaraz tu być...
Chilp. Chlip. Chlip. Łzy spływały
mi po twarzy. Jak można być tak niegodziwym i kazać komuś obierać i kroić
cebulę? Co z tego że musimy oszczędzać na ubranie dla niego, więc musimy sami
sobie coś ugotować? Jego pelerynka wystarczy! Co z tego, że jest szara i w zasadzie
jej nie ma. Kashia łaziła po obozie i coś robiła. Powiedziała, że dzisiaj ktoś
przyjdzie nas odwiedzić. Od incydentu z Wlasiaczami, jak nazywa ich Kashia,
minęło trochę czasu. Moje włosy są… krótkie. Aż się boje na nie patrzeć.
Pamiętam, że jako potężny szaman, Zeke swoje foryoku musiał umieszczać również
we włosach. Nadal mi to zostało, więc straciłem trochę mocy. Później
przyszedłem na to miejsce i pozbierałem resztki włosów, których nie wywiał
wiatr. Widziałem Mortiego, który na mnie patrzył. Szybko więc zebrałem i
zacząłem odchodzić. Poszedł chwilę za mną, na szczęście udało mi się go zgubić.
On w ogóle nie patrzy na drzewa! No cóż. Później wpadłem do obozu i zostałem
zmuszony do tej katorgi. Przecież jestem prawie najsilniejszym szamanem na Ziemi.
Tej beznadziejnej Ziemi. Zepsutej przez ludzi. Ludzi, których trzeba zniszczyć.
To mój cel. Być Królem Szamanów i zniszczyć ludzi… Aaa! Znowu te myśli. Są
straszne. Raz prawie podpaliłem ludzi na polanie, nie daleko. Rzucili papierek
na trawę. Ale tylko ich nastraszyłem. Poobdzierany chłopak, który wyskakuje z
lasu i zbiera papierek. Później już pilnowali się, żeby nic nie upuścić.
Zostawili tylko kartkę i pieniądze. Byliśmy więc do przodu o 2000 jenów. Co z
tego, że dali mi na ubrania, a nie jedzenie. Prawie najsilniejszy szaman. Ta
myśl kołacze mi się w głowie już od jakiegoś czasu. Kim ona jest? Dlaczego nigdy o niej nie
słyszałem? Wiem, że nie kłamie, bo jak kiedyś mi się nudziło, to przeszukałem
sobie wspomnienia Zeka. Miał siostrę. Później przez tydzień musiałem siedzieć w
klatce. Uśmiechnąłem się bezwiednie. To nie były tak naprawdę złe czasy.
Owszem, czasem mi się nudziło, ale bywało też wesoło. Śmiałem się z wygłupów
sprzymierzeńców, albo z myśli Zeka. Często rozmawialiśmy. Tak naprawdę znam go chyba
najlepiej ze wszystkich. Pamiętam, jak wychowywał mnie ten ludzik lego. Często
było tak, że choć Zeke opanował chodzenie tym ciele, to dawał mi pochodzić. Blocken wiele razy się dziwił, że czasem
potrafiłem biegać, a czasem ledwie ustać. Czasem mówiłem. Raz zabrał mnie do
szkoły. Nauczył czytać. Tak naprawdę, nie przeszkadzało mi, że moje ciało
zabija. A jednak, zmieniło się to kiedy zyskałem przyjaciela. Człowieka. Miałem siedem lat.
Zeke, był wtedy słabszy. To przez to, że mieliśmy wielką walkę. Całe jego
foryoku zniknęło. Zostało tylko to co ma każdy człowiek. On się regenerował, a
ja chodziłem i nas karmiłem. Był przecież dla mnie jak ojciec. Można by rzec,
kochałem go. Kiedyś na targu, spotkałem chłopca. Widział duchy, ale nikomu tego
nie mówił. Dowiedziałem się tego tylko dlatego, że mam to głupie reishi.
Opiekowałem się nim. Graliśmy w piłkę. Wiedziałem jednak, że nie długo będziemy
musieli ruszać w drogę. Gdy mu o tym
powiedziałem… był załamany. Chciał iść z nami, ale wiedziałem, że nie będzie
pochwalał tego co robimy. Wtedy po raz pierwszy zwątpiłem...
- Ha, i może teraz mi powiesz, że
nie wyglądasz jak Yoh? – usłyszałem ten głos. Osoby, która mogłaby mi pomóc to
wszystko zrozumieć. Gdybym tylko się jej tak strasznie nie bał…
- Hao, ty się mnie boisz? – ach znowu
nie zamknąłem za sobą drzwi. Umysłowych w sensie.
- Co ty tu robisz? – spytałem dość
opryskliwie. Instynkt mi mówił, że coś jest z nią nie tak.
- Jem tutaj obiad. Znaczy przynoszę,
bo przecież ty musisz żebrać -
powiedziała z wyższością
- Przecież pożyczyłabym ci troszkę
pieniążków. Tylko trzeba poprosić… - spojrzałem na nią. Po chwili się uśmiechnąłem.
Mam tylko nadzieje, że obiad upłynie nam
w miarę przyjemnej atmosferze.
*** *** ***
- Muszę jeść to mięso? Przecież
kiedyś było żywe. – Yoh skrzywiony odepchnął od siebie jedzenie. Ha, jakby rok
temu ktoś mu powiedział, że za rok nie będzie chciał jeść mięsa, wyśmiałby go. Teraz
jednak, wszystko jest możliwe. Tyle się zdarzyło… Dostałem od losu to czego pragnąłem.
Brata. Owszem, chciałem mieć przyjaciół, to mi się udało. Nie pozwolę, żeby coś
im się stało. Ale to czego pragnąłem, brat, pozbyłem się tego. Zabiłem.
Dlaczego? Wciąż zadaję sobie to pytanie. Czy nie wierzyłem, że moje marzenie
mogło się spełnić? Że nie zasługuję na to? A może, zauważyłem, że nie da się
już mu pomóc. Znalazłem dobre strony każdego, ale nie brata. To takie… okrutne.
Utracić coś, czego się pragnęło i to z własnej winy. Nie zasługiwałem na niego.
Nie próbowałem go zrozumieć. A może, bałem się stracić przyjaciół? Gdybym nie
wiedział, że istnieje, oni by mi wystarczyli. Tyle tylko, że już wiem. Czuję pustkę
w sercu. Gdybym się wtedy zawahał, albo gdyby ktoś go opatrzył. Chociaż nie, to
by nie wystarczyło. Musiałby by to być naprawdę potężny szaman. Odruchowo zjadłem
kawałek mięsa. Po chwili, zaczął się dusić i w toalecie zwymiotowałem. Poszedłem
do pokoju, wołając od razu, że więcej nie zjem. Płakałem. Wyskoczyłem przez
okno i uciekłem do lasu. Przewróciłem się i nastała ciemność.
Ok. Krótkie to i dziwne, ale pisałam to na szybko. i słuchałam tego: link zakochałam się normalnie. Normalnie się poryczałam. Ale teraz wielce ciekawa historia mojego życia. Można ominąć. No więc, po pierwsze, czytałam sobie taki FF o Hetali (chyba przed ostatnią część KacBerlin, czyli KacWarszawa) no i tam jest fragment gdzie Polska mówi, że Litwa wlazła na kolumnę Zygmunta, a strażak myśli że to kot. Potem, wieczorem, idę sobie z rodzicami po starówce i myślę sobie: "Jak bym była Hao, to bym wszystkich zaraz sfajczyła" No i nagle przyjeżdżają strażacy (akurat wtedy kiedy myśle o zrobieniu pożaru XD) no i coś robią. No i moja mama takie coś: o pewnie kota zdejmują, albo co. No, a ja sobie wyobraziłam taką pijaną Litwę na kolumnie Zygmunta ( która, nawiasem, stała tuż obok) Ledwie udało mi się nie wybuchnąć śmiechem. No bo w końcu, co za zbieg okoliczności, co nie? Dobrze, to ja już kończę.
Ren: Miki-san, rozumiem, że się o mnie troszczysz, ale ona mnie naprawdę nie bije. To wtedy w komentarzu, to dlatego, że zjadłem ostatni kawałek ciasta... smaczne było :D
No widzisz. Ja tu jestem grzeczna. I wyrobiłam się przed północą. Magia!
No fajnie~ * głaszcze Kashi po głowie* Dobra będę pisać... Jak mam się nie troszczyć, a o ciasto to się nie masz co gniewać, mogę Ci dać z dwieście... ale za co Ty mu żelazkiem rąbnęłaś? A rozdział świetny. Yoh wiem co czujesz... Mi mięso wmuszali...
OdpowiedzUsuńKurcze... Aż nie wiem, co powiedzieć na te wszystkie rozmyślania Hao. Raz mnie rozśmieszał, a zaraz potem robiło mi się smutno:( To prawda, nie można patrzeć na jego relacje z Zeke'iem w kategorii "czarne" i "białe". Zeke wykorzystywał Haosiowe ciało jako naczynie na swoją duszę, zabijał i ROZDZIELIŁ MOICH BLIŹNIAKÓW, ale nie można przemilczeć tego, że - jakby na to nie patrzeć - wychowywał Hao. I był dla niego jedyną rodziną. ACZKOLWIEK z drugiej strony gdyby nie Zeke, to Hao miałby za rodzinę braciszka...== Mam nadzieję, że dziewczyny szybko go zagonią do spotkania z Yoh;D
OdpowiedzUsuńNo właśnie, o wilku mowa. Biedactwo:( Już nawet jeść nie może normalnie:( To się musi skończyć! Ma wpaść na Hao, choćby nie wiem co!
Aa, Sabaton:) Ano mają piosenki, które trafiają w uczucia. Posłuchaj sobie też "The Final Solution";)